Na początek glejt że mnie odprawiono na "prom" do Conceicao.
A samo Conceicao de Jacareí? Gdyby nie fakt że to troszkę większa miejscowość, nazwałbym to ulicówką - jedna duża dwupasmowa arteria przez środek że sklepami, warsztatami i restauracjami oraz druga, mniejsza ulica prowadząca do portu, gdzie jest pełno sklepów oferujących transfery oraz niezbędne turystom bzdurki. Cała reszta miasteczka, to tak na dobrą sprawę tylko poboczne dodatki. A przynajmniej tak to wygląda z perspektywy dwugodzinnego turysty. Pewnie krzywdząca ocena, bo nawet mają busa jeżdżącego trasą okrężną po mieście, ale cóż, to jedyna ocena jaką sobie wyrobiłem.
Chociaż, takie bardzo przyjemne miejsce znajduje się o 5 minut spaceru od przelotówki. Jest cień, jest bar, jest chłodny powiew od rzeczki. Cóż więcej chcieć w oczekiwaniu na transport... Szkoda tylko, że nie ma informacji o opóźnieniach, bo lepiej by mi się czekało tę dwie godziny na krzesełku przy wodospadzie niż na przystanku przy drodze szybkiego ruchu...
Cóż, opóźniony przyjazd, opóźnionym przyjazdem - ale na trasie powiększamy spóźnienie, bo jest sporo odcinków z ruchem jednokierunkowym i często sobie stoimy. Na dodatek kierowca I jego asystent są doskonałym przykładem tutejszej kultury i jak na postój przyjeżdżamy pierwsi, po kilku minutach dołączają do nas dwa inne autokary - to one dawno odjadą zanim my skoczymy nasz popas...
A jeszcze autokarowi się zrobiło chyba za ciepło bo rozwarł maskę i dyszy.
Jak planowałem ten wyjazd, to 5,5h wydawało mi się dość luźnym czasem na przesiadkę pomiędzy autobusem a samolotem. Przyznam się szczerze, że nie brałem pod uwagę opóźnienia autobusu o lekko ponad 4 godziny. Więc przesiadka zrobiła się "optymalna". Na szczęście się wyrobiłem. Swoją drogą, ciekawy jest podział przy kontroli bezpieczeństwa w SDU na ludzi z bagażem i na ludzi bez. Początkowo chciałem pójść - jako że mam plecak - do tej kolejki z bagażami, ale po pierwsze do tej "bez" szli ludzie z dużo większymi niż mój, a po drugie była o połowę (co najmniej) krótsza...
Ale z pozytywnych rzeczy, to udało się wylicytować upgrade za całe 10 dolarów (minimalna stawka).
Gorzej, że wsadzili nas do samolotu i potem na pokład wszedł gość z "maintenance" na plecach i zaczął coś pisać w wielkiej książce, którą zostawił potem w rękach stewardesy. I pisał przez dobre 15 minut. Mam nadzieję, że wpisywał się jej do pamiętnika, a nie wpisywał do dziennika obsługi samolotu, że musiał wyklepać łopatki silnika albo co...
A lotnisko docelowe troszkę martwe o tej porze...
Na szczęście już w ibisie przylotniskowym.@piotrkr spoko, spoko, planowałem coś takiego we wpisie podsumowującym wydatki.No i brazylijski etap wyjazdu można zakończyć tym wpisem - siedzę sobie już w lounge na GRU i relaksuje się przez ciężkim, 10-cio godzinnym lotem. Na leżąco w dodatku. [emoji16]
Jeszcze tylko coś, co mnie bardzo śmieszy w Brazylii, czyli tutejsze kubły na śmieci - przed każdym (prawie) domem.
Tutaj nawet w wersji lux, czyli zamykanej.
Swoją drogą, ja wiem że Sao Paulo to niebezpieczne miejsce, ale ten wannabe Mad Max robi wrażenie.
A propos pojazdów, mieszkam w mieście w którym korki zdarzają się - przynajmniej z perspektywy osoby, która używa samochodu raz na kilka miesięcy, więc jestem pod sporym wrażeniem tutejszych. Wczoraj naprawdę dużo czasu stracił autobus, a dzisiaj, w sobotni ranek, droga na lotnisko też była w sporej części w korku. Ciężko jest mi wyobrazić sobie jak można tak codziennie funkcjonować...
I dwie uwagi na temat lotniska. Po pierwsze, automaty do check-inu działają jak chcą, dopiero na 5-tym udało mi się uruchomić apke do TAPu. I w sklepie trzeba uważać. Chciałem wydać na coś resztki waluty, patrzę, a tu ceny takie prawie jak na mieście. Idę do kasy - a tutaj niespodzianka, ceny były w USD, więc tak naprawdę - 5 razy drożej (dotyczy to sklepu zaraz po kontroli bezpieczeństwa).
PS. Wesołych! Tyle to wykoncypowałem, napisałem tylko że mnie to śmieszy. W Foz, w przeciwieństwie do pozostałych części Brazylii które odwiedziłem, akurat było pełno bezdomnych kotów - ciekawe czy na nie też to działa, szczególnie jeśli kosz wisi na murze a nie jest wolnostojący jak na moich zdjęciach...Spędziłem troszkę czasu na GRU T3 i muszę powiedzieć że rozczarowujący był to pobyt lekko. O ile jeszcze 2 z 3 lounge były ok - ale bez rewelacji(później opiszę w odpowiednim wątku), to nie udało mi się wydać resztek waluty. Trzeba będzie kiedyś wrócić do Brazylii...
O "głównym" sklepie bezcłowym już pisałem, poza nim jest jeden kiosk i same bary czy restauracje. Więc jeśli nie chciało się wydać pieniędzy na siłę, to średnio się dało. Cóż, nasza - moja i ich - strata. Będę jak Jurek Kiler. Wydam na polską kinematografię...
Chociaż, nie powinienem narzekać, tak się zapełniłem świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy w saloniku Latam, że nie wiem czy coś w siebie wymuszę na pokładzie samolotu. Czasem powinno się myśleć strategicznie a nie gadzim mózgiem [emoji12] Swoją drogą, mój lot do Lizbony jest z której bramki? (Zdjęcia z tego samego momentu - tylko język się zmienia) No i nikt nie zgadł. Klienci anglojęzyczni korzystali z bramki 307, a portugalskojęzyczni z 308 [emoji16]
Jednak dużo przyjemnej wchodzi się do samolotu rękawem, a nie mając najpierw wycieczkę krajoznawczą po lotnisku - zobaczymy co uda się im wykombinować w Lizbonie. Póki co widzę, że zamiast woreczka dostałem kosmetyczkę. Szkoda, że nie tą z miejskimi widokami, tylko taką nijaką...
Anyhow, tak jak wspominałem dwa tygodnie temu, nie umiem spać w środkach masowego transportu. Nawet w takich wygodnych. Tym razem próbowałem sobie pomóc i jako, że obsługa podczas lotu TAPem jest jaka jest, więc byłem chyba jedynym pasażerem klasy C, który przyszedł na pokład z własnym zaopatrzeniem. Jako że zaopatrzenie pochodziło z kiepskiego saloniku, to i kiepsko zadziałało. No ale nikt nie może powiedzieć, że nie próbowałem. No i pierwszy raz zdarzyło mi się sekretnie polewać sobie w samolocie. Prawie jak Wizzair do Skandynawii. Do kieliszka. Trochę mniej jak Wizzair, ale niemniej - ciekawe doświadczenie. Ale za to jedzenie było w porządku.
Swoją drogą, ciekawy wybór najlepszych filmów every.
A i zimno macie w tej Europie... W Lizbonie, jak to w Lizbonie. Kolejka do lounge imponująca. Ale chyba jakaś nowość jest, bowiem wydawało mi się, że wcześniej dostępna była Cola, a dzisiaj widziałem Pepsi. Ale też mogą mi się lounge mylić. Kilka ich po drodze było.
Potem miał być krótki skok do Porto i zrobił się bardzo krótki. Załadowali nas do samolotu, nawet przed czasem, ale dość szybko poinformowali, że z przyczyn operacyjnych, ruszymy dopiero za godzinę. Bywa. Załoga pokładowa wykorzystała to do rozdania jedzenia - w końcu godzina to więcej niż trwa lot. A jak już po tej godzinie wystartowaliśmy, to mogły sobie stewardesy zasłonić i pogadać. Gadały na tyle namiętnie, że ledwo zdążyły przejść się po samolocie, gdy już lądowaliśmy w Porto...
Względy operacyjne wyglądają tak:
A w Porto był czas tylko na przejście szybkim krokiem przez kolejną kontrolę bezpieczeństwa i zdjęcie saloniku, i zaczął się boarding. Najpierw pani długo wrzucała w system mój paszport, potem jeszcze dłużej szukała warunków wyjazdowych do UK, a potem kazała pójść na autobus. Który na mój widok sobie pojechał. I tak sobie stałem jak kołek na krawężniku i stałem. Aż się ta sama pani zlitowała i zaprosiła mnie z powrotem. I tutaj znowu byłem sam. Reszta pasażerów patrzyła z daleka na tą moją samotność długodystansowca.
Przyjechał następny autobus, pani mnie znowu wypuściła na zewnątrz - tym razem wsiadłem. Po czym do autobusu zapakowali dużą część reszty pasażerów. Logistyka level master [emoji16]
Zapakowaliśmy się do samolotu, potem zrobił to drugi autobus i czekamy, czekamy, czekamy. Podszedł do mnie steward i powiedział że czekamy na jakiś pasażerów tranzytowych z Brazylii. Kurczę, ja z podwójnym tranzytem dałem radę a na nich trzeba czekać? Miękkiszony [emoji16]
Tyle na nich trzeba było czekać, że straciliśmy slot na lotnisku docelowym i sobie poczekamy dodatkową godzinę. Cóż, chyba nie jest mi pisane dzisiaj nic więcej niż te poranne posiedzenie w lounge. A że południe już minęło, to człowiek miał ochotę na jakąś maderę czy inne Porto. Chociaż, właśnie dostałem smsa, że lot do Londynu jest opóźniony o skromne 45 min. Jak się bawić, to się bawić.
Ale, też pierwszy raz muszę pochwalić załogę - co prawda lot trwał 35 minut, ale jak śmy czekali, to podchodzili regularnie tłumacząc dlaczego czekamy i ile to potrwa, w czasie lotu też byli obecni - zupełnie inaczej niż wcześniejsze loty. Ok, ten wpis będzie poważny. Z małym zdjęciem na koniec.
Wydawało mi się, jedna bezsenna noc nie ma większego znaczenia - aczkolwiek dzisiejsze popołudnie troszkę mną wstrząsnęło. W sensie że o ile wczoraj miałem z 80% siwych włosów na głowie, to dzisiaj mi o kilka procent przybyło.
Ostanie co pamiętam, to przeżuwanie jakiejś bardzo kiepskiej kanapki z szynką i popijanie jej sokiem z pomarańczy w lounge w Lis. Potem mam przebłysk z samolotu, i następnie jestem na przystanku na Heathrow. Ostatni raz tak mi się zdarzyło, jak pierwszy raz w życiu skosztowałem ducha puszczy. Ale tutaj sytuacja jest troszkę inna, bo ani puszczy nie było, ani ducha, tylko zwykła kawa. I sok. I Pepsi max.
Z jednej strony jestem pod wrażeniem że dotarłem tej gdzie miałem, ale z drugiej, jak tu robić relację, jeśli nie ma zdjęć? [emoji16]
Ps. Nie wiem który to mój pobyt w LIS , ale w końcu udało mi się trafić na zupę. Ona naprawdę istnieje. Warto było dzisiaj zarwać noc [emoji12]
Londyński poranek był jak to poranek w Londynie. Szaro, buro, lał deszcz - w końcu przydała się ta przeciwdeszczowa kurtka, którą zabrałem by wykorzystać podczas wizyty u Gardzieli Diabła, ale w końcu zapomniałem jej wtedy wziąć. Nie wybrałem się do centrum, bo taka pogoda spowodowała, że po pięciominutowym spacerze na przystanek byłem przemoczony. A i w Londynie bywam dość regularnie. Więc po powolnym poranku w hotelu - Mercure Heathrow, nic specjalnego - zabrałem się od razu na lotnisko.
Teraz siedzę sobie w Lounge BA i zastanawiam się, jak ona wygląda jak jest bliżej 100% zapełnienia - teraz ponoć jest 60% i jest tłoczno. Ale nie mogę narzekać. Jedzenie jest ok, herbata dobra, cóż więcej chcieć?
No dobra, oczywiście że znajdę powód do narzekania - nie udało mi się na żadnym urządzeniu (a mam 3) podpiąć do tutejszego wifi. Cóż, problemy pierwszego świata. No i kończy się ten wyjazd lotem Heathrow - Kopenhaga. I też ostatni lot w najbliższym czasie z przodu. Wcześniej spędziłem troszkę czasu w Lounge South na T5 oglądając z tubylcami mecz Anglii na mundialu - ale poziom emocji wśród nich był równie wysoki jak temperatura za oknem. A sam lot? O godzinę spóźniony - tradycyjnie w tym wyjeździe. Obsługa bardzo powolna, ale z drugiej strony co chwilę sprawdzali czy nie trzeba jeszcze czegoś donieść. Bardzo przyjemne doświadczenie.
Jeszcze dodam w najbliższych dniach post z podsumowaniem - zarówno moich wrażeń, jak i kosztów. A i, by wpasować się w tytuł tej relacji, dostałem przed tym ostatnim lotem informację, że Najlepsza Z Żon wylądowała w szpitalu, więc po pierwsze nie obiecuję tego podsumowania jutro, a po drugie, zderzenie z powakacyjną rzeczywistością nastąpi szybko i mocno.
A w Kopenhadze mróz. W krótkich spodenkach jest zimno...No to czas na obiecane podsumowanie. Tak jak pisałem w początkowych wpisach, nie miałem za bardzo ochoty na odwiedzanie miast i spędzanie tam wiele czasu. O ile Sao Paolo bardzo lekko „liznąłem”, to Rio po dwóch dniach – czy też raczej popołudniach ze względu na pracę – nie zaciekawiło mnie na tyle, by chcieć do niego wrócić. Pewnie jak kiedyś znowu będę w Brazylii, to nie uniknę odwiedzin, ale – znowu – nie będzie to główny punkt programu.
Natomiast jeśli chodzi o przyrodę, to do teraz zbieram szczękę z podłogi. Tak, narzekałem trochę na zamknięcia po argentyńskiej stronie Iguazu, i widzę w pokrewnych wątkach, że nie tylko ja, ale nawet bez tych fragmentów, w połączeniu z brazylijską stroną, jest to niezapomniane przeżycie i warte każdego euro zainwestowanego w podróż.
Natomiast jeśli chodzi o Ilha Grande – to chyba trzeba by powtórzyć to samo. Czyli zachwyt oraz jedno zastrzeżenie. Zastrzeżenie to Villa de Abraao. Bardzo mi się nie podobało to miasteczko i najchętniej bym tam nie wracał, ale ciężko jest odwiedzić Ilha Grande bez korzystania z „uroków” tegoż miasteczka. Cóż, pewnie powinienem znaleźć lepszy nocleg, bowiem to, gdzie mi przyszło spędzić ten prawie tydzień – raczej ciągnęło w dół wrażenia… Ale za to przyroda, fantastyczna. Bardzo chętnie kiedyś tam wrócę by jeszcze troszkę pochodzić po wyspie czy też po-odpoczywać na tamtejszych przepięknych plażach.
Obiecane wydatki. Muszę się szczerze przyznać, że nie planowałem bardzo budżetowo – ładnych kilka razy pozwalałem sobie na jakieś przyjemności. W „dziennych” wydatkach nie ma pobytu na Ilha Grande, ponieważ płaciłem tam gotówką (bo wydawało mi się, że tylko tak można). Pieniądze pobrałem z bankomatu na lotnisku IGU, gdzie prowizja wyniosła 24 reali (niezależnie od kwoty) – taki czerwony bankomat, na GRU nie udało mi się zmusić bankomatów tej sieci do współpracy z Revolutem. Na wszystkich lotniskach widziałem takie niebieskie bankomaty, ale w nich prowizja przy kwocie 1000 reali wyniosła 150, więc z nich nie korzystałem – nie wiem czy łatwo działają z Revolutem.
Dziękuję za uwagę i do przeczytania w następnej relacji - jak wszystko pójdzie zgodnie z planem w lutym - z Australii.
Ps. @piotrkr prosił o bożą walutę – 10 reali to 1,86 usd. In god we trust, right? ?
abelincoln napisał:Od początku pobytu w Foz mam mieszane uczucia. Już w drodze z lotniska widać sporo brzydoty - jakieś ledwo stojące słupy, zabudowania w stanie agonalnym, droga proszącą się o remont (i chyba coś takiego się dzieje) ale oprócz tego też pasujące jak pięść do nosa ogromne resorty, hotele, centrum handlowe godne Mokotowia, czy odpustowe atrakcje w postaci wystawy o dinozaurach połączonej z motoryzacyjną oraz ice-barem. W centrum jest niewiele lepiej. Jakieś bloki, każdy z innej bajki, dziurawe ulice oraz odpicowane pojedyncze parcele.Mi akurat po pobycie w Sao Paulo, Foz jawiło się jako bardzo przyjemne miejsce.Co do kierowców to tak, oni faktycznie wychodzą, kierują a nawet każą się wpychać przed innych, bo im się generalnie spieszy. No i jak się nie wepchniesz, to może nie poczekać. Powodzenia!
abelincoln napisał:Swoją drogą, ktoś wie dlaczego EU serce Foz? Widziałem to w kilku miejscach...'Eu' nie 'EU'.'Eu' to po portugalsku "Ja" - Ja kocham Foz do Iguacu.
8-)
abelincoln napisał:A i dlaczego przez kilka lat(bo na tyle wygląda ten autobus) nie ściągną resztek folii z siedzeń? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...Jechałem tym samym,
:mrgreen: tyle że byłem już po prawie miesiącu pobytu w Am. Pd. Po takim czasie powoli przestajesz sobie zaprzątać głowę takimi pytaniami wiedząc, że resztki folii, to tak naprawdę nie jest jakiś wielki problem i zaczynasz być wyluzowany.
;)
abelincoln napisał:Piwo smaczne, steków nie polecam. Rozumiem że nie spytali się o poziom wysmażenia że względu na różnice językowe, ale nie znaczy to że musieli go przypalić. Szkoda krowy...Miałeś pecha (sic!) bo ja tam jadłem najlepszego steka w moim życiu. Warto próbować dalej....
abelincoln napisał:Swoją drogą, nie wiem czy to mój wygląd czy też od razu wiadomo że miewam głupie pomysły (..ale nie uprzedzajmy faktów... ) ale zaskakująco duża ilość osób proponowała mi sprzedaż kokainy. I chyba tylko jedna z nich poza podstawową ofertą (koszulki, miętówki czy inne przydatne gadżety) zanim dotarła do oferty proszkowej, zmiękczyła to jakimś haszyszem czy inną trawą. Zarówno na plaży jak i później w barze. Sam nie wiem co o tym myślec...Hehe mi też ciągle proponowali, ale najpierw, gość że niby jest fizjoterapeutą (chodził z rozkładanym łóżkiem po Copacabanie) i uleczy mój ból kręgosłupa, a jak odmawiałem to na koniec proponował kokę i trawę
:) później wieczorem na deptaku też go spotykałem i taka sama gadka
:)
@tropikey ulało mi się na to miasteczko, ale jedno trzeba przyznać, można się tu czuć bezpiecznie. Wczoraj wracałem po 23 i na ulicach (3 w sumie) były rodziny z dziećmi czy samotne kobiety. Aczkolwiek jak się ten dżentelmen z prawej dowie, że go umieściłem pod tekstem o leczeniu kompleksów sylwetkowych, to pewnie zrobi mi - tak jak wczoraj inni - głośną imprezę pod oknem do 5 rano, bym przypadkiem się nie wyspał [emoji16]
@piotrkr kiedyś kupiłem na allegro - najtańszy jaki był w okolicach 35l i miał dolną kieszeń oraz w pasie biodrowym a także możliwość dostępu do głównej komory od dołu https://www.amazon.in/Senterlan-Outdoor ... B00RV35PGIButy to vibram fivefingers - świetne buty do biegania ale też i codziennego chodzenia. I mają ten plus, że nie trzeba do nich używać skarpetek, po wyjeździe lądują w pralce. Te tutaj są na grubszej podeszwie tak by za bardzo się nie ślizgać w terenie...
Super relacja. A z tymi 3 sztukami samochodów na wyspie to może chodziło o 3 rodzaje aut: ambulans, śmieciarka i autobus szkolny, ale po kilka sztuk z każdego:)
abelincoln napisał:Jeszcze tylko coś, co mnie bardzo śmieszy w Brazylii, czyli tutejsze kubły na śmieci - przed każdym (prawie) domem.Ale wiesz dlaczego to jest na podniesieniu? Inaczej bezpańskie (i nie tylko) psy rozdzierały by worki i utrudniały pracę lokalnym odpowiednikom MPGK czy innego MPO. Standardowe nie tylko w Brazylii.
8-)
Tyle to wykoncypowałem, napisałem tylko że mnie to śmieszy. W Foz, w przeciwieństwie do pozostałych części Brazylii które odwiedziłem, akurat było pełno bezdomnych kotów - ciekawe czy na nie też to działa, szczególnie jeśli kosz wisi na murze a nie jest wolnostojący jak na moich zdjęciach...
Na początek glejt że mnie odprawiono na "prom" do Conceicao.
A samo Conceicao de Jacareí? Gdyby nie fakt że to troszkę większa miejscowość, nazwałbym to ulicówką - jedna duża dwupasmowa arteria przez środek że sklepami, warsztatami i restauracjami oraz druga, mniejsza ulica prowadząca do portu, gdzie jest pełno sklepów oferujących transfery oraz niezbędne turystom bzdurki. Cała reszta miasteczka, to tak na dobrą sprawę tylko poboczne dodatki. A przynajmniej tak to wygląda z perspektywy dwugodzinnego turysty. Pewnie krzywdząca ocena, bo nawet mają busa jeżdżącego trasą okrężną po mieście, ale cóż, to jedyna ocena jaką sobie wyrobiłem.
Chociaż, takie bardzo przyjemne miejsce znajduje się o 5 minut spaceru od przelotówki. Jest cień, jest bar, jest chłodny powiew od rzeczki. Cóż więcej chcieć w oczekiwaniu na transport... Szkoda tylko, że nie ma informacji o opóźnieniach, bo lepiej by mi się czekało tę dwie godziny na krzesełku przy wodospadzie niż na przystanku przy drodze szybkiego ruchu...
Cóż, opóźniony przyjazd, opóźnionym przyjazdem - ale na trasie powiększamy spóźnienie, bo jest sporo odcinków z ruchem jednokierunkowym i często sobie stoimy. Na dodatek kierowca I jego asystent są doskonałym przykładem tutejszej kultury i jak na postój przyjeżdżamy pierwsi, po kilku minutach dołączają do nas dwa inne autokary - to one dawno odjadą zanim my skoczymy nasz popas...
A jeszcze autokarowi się zrobiło chyba za ciepło bo rozwarł maskę i dyszy.
Jak planowałem ten wyjazd, to 5,5h wydawało mi się dość luźnym czasem na przesiadkę pomiędzy autobusem a samolotem. Przyznam się szczerze, że nie brałem pod uwagę opóźnienia autobusu o lekko ponad 4 godziny. Więc przesiadka zrobiła się "optymalna". Na szczęście się wyrobiłem. Swoją drogą, ciekawy jest podział przy kontroli bezpieczeństwa w SDU na ludzi z bagażem i na ludzi bez. Początkowo chciałem pójść - jako że mam plecak - do tej kolejki z bagażami, ale po pierwsze do tej "bez" szli ludzie z dużo większymi niż mój, a po drugie była o połowę (co najmniej) krótsza...
Ale z pozytywnych rzeczy, to udało się wylicytować upgrade za całe 10 dolarów (minimalna stawka).
Gorzej, że wsadzili nas do samolotu i potem na pokład wszedł gość z "maintenance" na plecach i zaczął coś pisać w wielkiej książce, którą zostawił potem w rękach stewardesy. I pisał przez dobre 15 minut. Mam nadzieję, że wpisywał się jej do pamiętnika, a nie wpisywał do dziennika obsługi samolotu, że musiał wyklepać łopatki silnika albo co...
A lotnisko docelowe troszkę martwe o tej porze...
Na szczęście już w ibisie przylotniskowym.@piotrkr spoko, spoko, planowałem coś takiego we wpisie podsumowującym wydatki.No i brazylijski etap wyjazdu można zakończyć tym wpisem - siedzę sobie już w lounge na GRU i relaksuje się przez ciężkim, 10-cio godzinnym lotem. Na leżąco w dodatku. [emoji16]
Jeszcze tylko coś, co mnie bardzo śmieszy w Brazylii, czyli tutejsze kubły na śmieci - przed każdym (prawie) domem.
Tutaj nawet w wersji lux, czyli zamykanej.
Swoją drogą, ja wiem że Sao Paulo to niebezpieczne miejsce, ale ten wannabe Mad Max robi wrażenie.
A propos pojazdów, mieszkam w mieście w którym korki zdarzają się - przynajmniej z perspektywy osoby, która używa samochodu raz na kilka miesięcy, więc jestem pod sporym wrażeniem tutejszych. Wczoraj naprawdę dużo czasu stracił autobus, a dzisiaj, w sobotni ranek, droga na lotnisko też była w sporej części w korku. Ciężko jest mi wyobrazić sobie jak można tak codziennie funkcjonować...
I dwie uwagi na temat lotniska. Po pierwsze, automaty do check-inu działają jak chcą, dopiero na 5-tym udało mi się uruchomić apke do TAPu. I w sklepie trzeba uważać. Chciałem wydać na coś resztki waluty, patrzę, a tu ceny takie prawie jak na mieście. Idę do kasy - a tutaj niespodzianka, ceny były w USD, więc tak naprawdę - 5 razy drożej (dotyczy to sklepu zaraz po kontroli bezpieczeństwa).
PS. Wesołych!
O "głównym" sklepie bezcłowym już pisałem, poza nim jest jeden kiosk i same bary czy restauracje. Więc jeśli nie chciało się wydać pieniędzy na siłę, to średnio się dało. Cóż, nasza - moja i ich - strata. Będę jak Jurek Kiler. Wydam na polską kinematografię...
Chociaż, nie powinienem narzekać, tak się zapełniłem świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy w saloniku Latam, że nie wiem czy coś w siebie wymuszę na pokładzie samolotu. Czasem powinno się myśleć strategicznie a nie gadzim mózgiem [emoji12]
Swoją drogą, mój lot do Lizbony jest z której bramki? (Zdjęcia z tego samego momentu - tylko język się zmienia)
Jednak dużo przyjemnej wchodzi się do samolotu rękawem, a nie mając najpierw wycieczkę krajoznawczą po lotnisku - zobaczymy co uda się im wykombinować w Lizbonie. Póki co widzę, że zamiast woreczka dostałem kosmetyczkę. Szkoda, że nie tą z miejskimi widokami, tylko taką nijaką...
Anyhow, tak jak wspominałem dwa tygodnie temu, nie umiem spać w środkach masowego transportu. Nawet w takich wygodnych. Tym razem próbowałem sobie pomóc i jako, że obsługa podczas lotu TAPem jest jaka jest, więc byłem chyba jedynym pasażerem klasy C, który przyszedł na pokład z własnym zaopatrzeniem. Jako że zaopatrzenie pochodziło z kiepskiego saloniku, to i kiepsko zadziałało. No ale nikt nie może powiedzieć, że nie próbowałem. No i pierwszy raz zdarzyło mi się sekretnie polewać sobie w samolocie. Prawie jak Wizzair do Skandynawii. Do kieliszka. Trochę mniej jak Wizzair, ale niemniej - ciekawe doświadczenie. Ale za to jedzenie było w porządku.
Swoją drogą, ciekawy wybór najlepszych filmów every.
A i zimno macie w tej Europie...
Potem miał być krótki skok do Porto i zrobił się bardzo krótki. Załadowali nas do samolotu, nawet przed czasem, ale dość szybko poinformowali, że z przyczyn operacyjnych, ruszymy dopiero za godzinę. Bywa. Załoga pokładowa wykorzystała to do rozdania jedzenia - w końcu godzina to więcej niż trwa lot. A jak już po tej godzinie wystartowaliśmy, to mogły sobie stewardesy zasłonić i pogadać. Gadały na tyle namiętnie, że ledwo zdążyły przejść się po samolocie, gdy już lądowaliśmy w Porto...
Względy operacyjne wyglądają tak:
A w Porto był czas tylko na przejście szybkim krokiem przez kolejną kontrolę bezpieczeństwa i zdjęcie saloniku, i zaczął się boarding. Najpierw pani długo wrzucała w system mój paszport, potem jeszcze dłużej szukała warunków wyjazdowych do UK, a potem kazała pójść na autobus. Który na mój widok sobie pojechał. I tak sobie stałem jak kołek na krawężniku i stałem. Aż się ta sama pani zlitowała i zaprosiła mnie z powrotem. I tutaj znowu byłem sam. Reszta pasażerów patrzyła z daleka na tą moją samotność długodystansowca.
Przyjechał następny autobus, pani mnie znowu wypuściła na zewnątrz - tym razem wsiadłem. Po czym do autobusu zapakowali dużą część reszty pasażerów. Logistyka level master [emoji16]
Zapakowaliśmy się do samolotu, potem zrobił to drugi autobus i czekamy, czekamy, czekamy. Podszedł do mnie steward i powiedział że czekamy na jakiś pasażerów tranzytowych z Brazylii. Kurczę, ja z podwójnym tranzytem dałem radę a na nich trzeba czekać? Miękkiszony [emoji16]
Tyle na nich trzeba było czekać, że straciliśmy slot na lotnisku docelowym i sobie poczekamy dodatkową godzinę. Cóż, chyba nie jest mi pisane dzisiaj nic więcej niż te poranne posiedzenie w lounge. A że południe już minęło, to człowiek miał ochotę na jakąś maderę czy inne Porto. Chociaż, właśnie dostałem smsa, że lot do Londynu jest opóźniony o skromne 45 min. Jak się bawić, to się bawić.
Ale, też pierwszy raz muszę pochwalić załogę - co prawda lot trwał 35 minut, ale jak śmy czekali, to podchodzili regularnie tłumacząc dlaczego czekamy i ile to potrwa, w czasie lotu też byli obecni - zupełnie inaczej niż wcześniejsze loty.
Wydawało mi się, jedna bezsenna noc nie ma większego znaczenia - aczkolwiek dzisiejsze popołudnie troszkę mną wstrząsnęło. W sensie że o ile wczoraj miałem z 80% siwych włosów na głowie, to dzisiaj mi o kilka procent przybyło.
Ostanie co pamiętam, to przeżuwanie jakiejś bardzo kiepskiej kanapki z szynką i popijanie jej sokiem z pomarańczy w lounge w Lis. Potem mam przebłysk z samolotu, i następnie jestem na przystanku na Heathrow. Ostatni raz tak mi się zdarzyło, jak pierwszy raz w życiu skosztowałem ducha puszczy. Ale tutaj sytuacja jest troszkę inna, bo ani puszczy nie było, ani ducha, tylko zwykła kawa. I sok. I Pepsi max.
Z jednej strony jestem pod wrażeniem że dotarłem tej gdzie miałem, ale z drugiej, jak tu robić relację, jeśli nie ma zdjęć? [emoji16]
Ps.
Nie wiem który to mój pobyt w LIS , ale w końcu udało mi się trafić na zupę. Ona naprawdę istnieje. Warto było dzisiaj zarwać noc [emoji12]
Teraz siedzę sobie w Lounge BA i zastanawiam się, jak ona wygląda jak jest bliżej 100% zapełnienia - teraz ponoć jest 60% i jest tłoczno. Ale nie mogę narzekać. Jedzenie jest ok, herbata dobra, cóż więcej chcieć?
No dobra, oczywiście że znajdę powód do narzekania - nie udało mi się na żadnym urządzeniu (a mam 3) podpiąć do tutejszego wifi. Cóż, problemy pierwszego świata.
Jeszcze dodam w najbliższych dniach post z podsumowaniem - zarówno moich wrażeń, jak i kosztów. A i, by wpasować się w tytuł tej relacji, dostałem przed tym ostatnim lotem informację, że Najlepsza Z Żon wylądowała w szpitalu, więc po pierwsze nie obiecuję tego podsumowania jutro, a po drugie, zderzenie z powakacyjną rzeczywistością nastąpi szybko i mocno.
A w Kopenhadze mróz. W krótkich spodenkach jest zimno...No to czas na obiecane podsumowanie. Tak jak pisałem w początkowych wpisach, nie miałem za bardzo ochoty na odwiedzanie miast i spędzanie tam wiele czasu. O ile Sao Paolo bardzo lekko „liznąłem”, to Rio po dwóch dniach – czy też raczej popołudniach ze względu na pracę – nie zaciekawiło mnie na tyle, by chcieć do niego wrócić. Pewnie jak kiedyś znowu będę w Brazylii, to nie uniknę odwiedzin, ale – znowu – nie będzie to główny punkt programu.
Natomiast jeśli chodzi o przyrodę, to do teraz zbieram szczękę z podłogi. Tak, narzekałem trochę na zamknięcia po argentyńskiej stronie Iguazu, i widzę w pokrewnych wątkach, że nie tylko ja, ale nawet bez tych fragmentów, w połączeniu z brazylijską stroną, jest to niezapomniane przeżycie i warte każdego euro zainwestowanego w podróż.
Natomiast jeśli chodzi o Ilha Grande – to chyba trzeba by powtórzyć to samo. Czyli zachwyt oraz jedno zastrzeżenie. Zastrzeżenie to Villa de Abraao. Bardzo mi się nie podobało to miasteczko i najchętniej bym tam nie wracał, ale ciężko jest odwiedzić Ilha Grande bez korzystania z „uroków” tegoż miasteczka. Cóż, pewnie powinienem znaleźć lepszy nocleg, bowiem to, gdzie mi przyszło spędzić ten prawie tydzień – raczej ciągnęło w dół wrażenia… Ale za to przyroda, fantastyczna. Bardzo chętnie kiedyś tam wrócę by jeszcze troszkę pochodzić po wyspie czy też po-odpoczywać na tamtejszych przepięknych plażach.
Obiecane wydatki. Muszę się szczerze przyznać, że nie planowałem bardzo budżetowo – ładnych kilka razy pozwalałem sobie na jakieś przyjemności. W „dziennych” wydatkach nie ma pobytu na Ilha Grande, ponieważ płaciłem tam gotówką (bo wydawało mi się, że tylko tak można). Pieniądze pobrałem z bankomatu na lotnisku IGU, gdzie prowizja wyniosła 24 reali (niezależnie od kwoty) – taki czerwony bankomat, na GRU nie udało mi się zmusić bankomatów tej sieci do współpracy z Revolutem. Na wszystkich lotniskach widziałem takie niebieskie bankomaty, ale w nich prowizja przy kwocie 1000 reali wyniosła 150, więc z nich nie korzystałem – nie wiem czy łatwo działają z Revolutem.
Dziękuję za uwagę i do przeczytania w następnej relacji - jak wszystko pójdzie zgodnie z planem w lutym - z Australii.
Ps. @piotrkr prosił o bożą walutę – 10 reali to 1,86 usd. In god we trust, right? ?