Małżonka wdrapuje się na pomost całując ziemię przy okazji ? -Żadnej łódki do końca wyjazdu!!! – słyszę, ależ w to mi graj ? na powrocie wypróbujemy Islandera z lokalnych linii Emetebe Air. Na Isabeli obowiązuje dodatkowa „opłata turystyczna” – 10USD od osoby.
Z portu do miasta jest blisko więc idziemy piechotką, po drodze widzimy senne małe miasteczko Puerto Villamil praktycznie ze znikomym ruchem
Mieszkamy w bardzo fajnym hostelu „Loja”. Jest klimatycznie, cieplutko i sielsko ? Przylatując do Ekwadoru kupiłem kartę Airalo, która dobrze mi służyła w Santa Cruz. Na Isabeli jednak zamilkła ☹ Nie ma tu roamingu niestety i byłem zdany tylko na net hotelowy lub z knajpek. Przy hotelu kapliczka, w której rolę Matki Boskiej pełni podrasowana lalka Barbie
:D
Obok naszego hotelu w wypożyczalni biorę rowery na cały dzień (15USD od osoby) i jedziemy na objazdówkę Puerto Villamil. W sumie nie ma co objeżdżać bo miasteczko ma cztery ulice na krzyż ale za to szybko trafiamy na Poza de los Flamingos a tam…. przepiękne różowe flamingi:
Są prawie na wyciągnięcie ręki:
Obok flamingów dreptają szczudłaki białobrewie:
Decydujemy się na rowerową wycieczkę do Wall of Tears – Ściany Łez, pozostałości po starym więzieniu. To prawie 6 kilometrów w jedną stronę. Słońce pali niemiłosiernie i jest dobrze ponad 35C upału.
Początek trasy jest mocno piaszczystą drogą przy plaży:
Biegają tu kuliki i przechadzają się iguany
Za cmentarzem droga robi się bardziej utwardzona i zaczynają się lokalne atrakcje:
Przy każdym miejscu spokojnie można zostawić rower w stojaczku lub po prostu na ziemi
„Pozas” to sadzawki i stawy. Nie ma na nich niestety flamingów (chyba całe stado jest w miejskim bajorku) ale widoczki są niebrzydkie
Jedziemy na bardzo urokliwą Playa del Amor
Tutaj leży kilkanaście wielkich iguan. Największe osobniki, które widzieliśmy na całym Galapagos. No i ubarwienie mają trochę inne niż tez z Santa Cruz
Hmm też bym sobie tak tu dłużej poleżał i popatrzył w morze….
A ten kawałek wybrzeża to ich tereny lęgowe, tu są gniazda i nie wolno wchodzić.
Dalej mamy krótki spacer do małego tunelu, nic w nim oprócz małych rybek nie ma
El Estero to piękna zatoczka do której prowadzi szlak wśród lasów namorzynowych, w którymś momencie trzeb się sporo przedzierać przez zarośla
Ale widoczek na końcu wynagradza wszystko.
Chciało by się tu rozbić na ręczniku, poleżeć i popływać do końca dnia…. Rosną tu też wściekle czerwone kłącza:
Ale jedziemy dalej. Droga znowu zmienia swój charakter i mijamy tabliczkę, że oto wkraczamy na teren żerowania żółwi.
Nie tak trudno ich wypatrzeć, widać ich sporo przy trasie:
A tu parka mająca ochotę na bara-bara. Niestety to była wczesna faza poznania się, więc nie mieliśmy całej doby aby poczekać czy do czegoś dojdzie ?
Dojeżdżamy w końcu mega zmęczeni słońcem i upałem do końca trasy – jeszcze krótki spacer i możemy podziwiać pozostałości muru budowanego przez więźniów w latach 1945 – 1956, kiedy Isabela była po prostu kolonią karną. Mur ma wysokość około 25 metrów i już wyobrażamy sobie ilu więźniów musiało tu umrzeć w takim upale przy jego budowie.
Skwar jest okrutny, zwiedzamy więc szybko teren i wsiadamy na rowery. Nagle – odkrycie Ameryki! Jest już tylko z górki aż praktycznie do samego Puerto Villamil. Nie zwróciliśmy uwagi w tym upale ale prawie cała dotychczasowa droga pięła się wolno po górę.
Dostajemy wiatru w skrzydła i migusiem przejeżdżamy całą trasę nigdzie się już nie zatrzymując.
Uważam, że rowery na tym szlaku to strzał w dziesiątkę a zwłaszcza w taką upalną pogodę i ostre słońce. Naprawdę polecam, było fantastycznie i cała rodzinka jest zmęczona ale zachwycona tą wycieczką.
Wypiliśmy całą wodę po drodze więc męczy nas pragnienie. Dosłownie pierwszy budynek od trasy ma małą knajpkę, gdzie serwują świeżo wyciskane soki z mango, papai, marakuji i pomarańczy. "Drogo" – wielka szklanka soku kosztuje aż 3,5 dolara! ? Nie ma klientów więc dwie panie chcą nam dogodzić na wyścigi ?
Ale pycha!
Resztę dnia spędzamy mocząc się na basenie w hostelu a potem na plaży. Znajduje się tu też kilka knajpek z drinkami. Jakoś dziwnie wszędzie jest „happy hour = dwa drinki za 10USD” Idziemy jeszcze na nasz obiad. W pierwszej alejce od plaży menu kosztuje 8 USD, w drugiej 7, w trzeciej 6 a przy naszym hotelu już za 5 dolców
:D Ale zachodzimy do polecanej na forum Albita Grill (tu menu za 6USD). I rzeczywiście – nie ma rozczarowania – fantastyczne dwudaniowe menu. Ja nie wybrzydzam – zupa rybna i rybka na drugie danie ?
Zachodzi słoneczko, wracamy z plaży i staję na głównym skrzyżowaniu Puerto Vilamill:
Tak właśnie niespiesznie biegnie tu czas. Isabela i Puerto Vilamill to wspaniałe miejsce na chillout i odpoczywanie bez pośpiechu. Już po pierwszym dniu solennie postanawiamy wrócić tu kiedyś bez dzieci i spędzić dwa tygodnie spacerując, opalając się i sącząc tanie drinki. Puerto Vilamill ląduje w moim kajecie takich najwspanialszych miasteczek świata, gdzie czas płynie wolno, spotykają się niemasowi turyści a lokalesi są uśmiechnięci i nie jest drogo. (na mojej liście jest już Luang Prabang, Nyaung Shwe, Mahahual, Puerto Princessa, San Pedro de Atacama i podobne). Jak wspominałem, nie da się nigdzie zapłacić kartą, martwiłem się czy mi starczy gotówki ale na szczęście na Isabeli jest jeden czynny bankomat wypłacający dolce:
Spacerujemy i nagle bach! – Zgasło wszędzie światło. No zdarza się, prądu nie ma nigdzie prawie 2 godziny.
Pod wieczór jeszcze widoczki z plaży i małej wieży obserwacyjnej
@hiszpan Od dawna marzy mi się Galapagos i czytając tę relację już czuję, że trzeba powoli przechodzić od marzeń do czynów.Sorki za pytanie od czapy - ile płaciliście za taxi z JFK na Manhattan?
@Sudoku z JFK jest flat-fee na Manhattan - poza godzinami szczytu to 70USD. Dałem chyba jeszcze jakiś tip, można płacić kartą.Z powrotem już pociągiem z Penn Station (5 USD na Jamaica) i potem AirTran po 8,25 USD na terminal.
Kurcze, zazdroszczę. My mieliśmy wylot na Galapagos dosłownie 3 dni po wydarzeniach w Guayaquil i odpuściliśmy. Żałuję, że wylot nie był tydzień później, bo pewnie byśmy polecieli, jak sytuacja się uspokoiła. Traktuję twoja relacje jako substytut pobytu tam
:).
No proszę.... Cóż to teraz za luksusowe fotele w drodze na Isabelę! Nic tylko zapaść się w takowy i płynąć
:)Gdyby ci, co wypełniali torebki w trakcie Waszego rejsu skorzystali kiedyś z takiej łodzi, jaką ja płynąłem, to z rozpaczy rzuciliby się chyba za burtę
:DAle wiadomo - w porównaniu z lotem Emetebe to nawet te lotnicze fotele niewiele zmieniają.
@hiszpan znakomita relacja! My byliśmy na Galapagos 29.01 - 4.02 i właśnie wróciliśmy, bo jeszcze tydzień spędziliśmy w NY. Planowałem też napisać relację z Galapagos, no ale kto by tam chciał czytać drugą relację z Galapagos na forum, jak już jedna taka dobra jest.
:)
@adam246 no niestety moja małżonka nie jest fanką wody i pływania
:) Poza tym patrzyłem na ceny - chcieli po 140usd od osoby - to raczej dużo, wybraliśmy Tintoreras z namiastką tuneli.
Małżonka wdrapuje się na pomost całując ziemię przy okazji ? -Żadnej łódki do końca wyjazdu!!! – słyszę, ależ w to mi graj ? na powrocie wypróbujemy Islandera z lokalnych linii Emetebe Air.
Na Isabeli obowiązuje dodatkowa „opłata turystyczna” – 10USD od osoby.
Z portu do miasta jest blisko więc idziemy piechotką, po drodze widzimy senne małe miasteczko Puerto Villamil praktycznie ze znikomym ruchem
Mieszkamy w bardzo fajnym hostelu „Loja”. Jest klimatycznie, cieplutko i sielsko ?
Przylatując do Ekwadoru kupiłem kartę Airalo, która dobrze mi służyła w Santa Cruz. Na Isabeli jednak zamilkła ☹ Nie ma tu roamingu niestety i byłem zdany tylko na net hotelowy lub z knajpek. Przy hotelu kapliczka, w której rolę Matki Boskiej pełni podrasowana lalka Barbie :D
Obok naszego hotelu w wypożyczalni biorę rowery na cały dzień (15USD od osoby) i jedziemy na objazdówkę Puerto Villamil. W sumie nie ma co objeżdżać bo miasteczko ma cztery ulice na krzyż ale za to szybko trafiamy na Poza de los Flamingos a tam…. przepiękne różowe flamingi:
Są prawie na wyciągnięcie ręki:
Obok flamingów dreptają szczudłaki białobrewie:
Decydujemy się na rowerową wycieczkę do Wall of Tears – Ściany Łez, pozostałości po starym więzieniu. To prawie 6 kilometrów w jedną stronę. Słońce pali niemiłosiernie i jest dobrze ponad 35C upału.
Początek trasy jest mocno piaszczystą drogą przy plaży:
Biegają tu kuliki i przechadzają się iguany
Za cmentarzem droga robi się bardziej utwardzona i zaczynają się lokalne atrakcje:
Przy każdym miejscu spokojnie można zostawić rower w stojaczku lub po prostu na ziemi
„Pozas” to sadzawki i stawy. Nie ma na nich niestety flamingów (chyba całe stado jest w miejskim bajorku) ale widoczki są niebrzydkie
Jedziemy na bardzo urokliwą Playa del Amor
Tutaj leży kilkanaście wielkich iguan. Największe osobniki, które widzieliśmy na całym Galapagos. No i ubarwienie mają trochę inne niż tez z Santa Cruz
Hmm też bym sobie tak tu dłużej poleżał i popatrzył w morze….
A ten kawałek wybrzeża to ich tereny lęgowe, tu są gniazda i nie wolno wchodzić.
Dalej mamy krótki spacer do małego tunelu, nic w nim oprócz małych rybek nie ma
El Estero to piękna zatoczka do której prowadzi szlak wśród lasów namorzynowych, w którymś momencie trzeb się sporo przedzierać przez zarośla
Ale widoczek na końcu wynagradza wszystko.
Chciało by się tu rozbić na ręczniku, poleżeć i popływać do końca dnia….
Rosną tu też wściekle czerwone kłącza:
Ale jedziemy dalej. Droga znowu zmienia swój charakter i mijamy tabliczkę, że oto wkraczamy na teren żerowania żółwi.
Nie tak trudno ich wypatrzeć, widać ich sporo przy trasie:
A tu parka mająca ochotę na bara-bara. Niestety to była wczesna faza poznania się, więc nie mieliśmy całej doby aby poczekać czy do czegoś dojdzie ?
Dojeżdżamy w końcu mega zmęczeni słońcem i upałem do końca trasy – jeszcze krótki spacer i możemy podziwiać pozostałości muru budowanego przez więźniów w latach 1945 – 1956, kiedy Isabela była po prostu kolonią karną. Mur ma wysokość około 25 metrów i już wyobrażamy sobie ilu więźniów musiało tu umrzeć w takim upale przy jego budowie.
Skwar jest okrutny, zwiedzamy więc szybko teren i wsiadamy na rowery. Nagle – odkrycie Ameryki! Jest już tylko z górki aż praktycznie do samego Puerto Villamil. Nie zwróciliśmy uwagi w tym upale ale prawie cała dotychczasowa droga pięła się wolno po górę.
Dostajemy wiatru w skrzydła i migusiem przejeżdżamy całą trasę nigdzie się już nie zatrzymując.
Uważam, że rowery na tym szlaku to strzał w dziesiątkę a zwłaszcza w taką upalną pogodę i ostre słońce. Naprawdę polecam, było fantastycznie i cała rodzinka jest zmęczona ale zachwycona tą wycieczką.
Wypiliśmy całą wodę po drodze więc męczy nas pragnienie. Dosłownie pierwszy budynek od trasy ma małą knajpkę, gdzie serwują świeżo wyciskane soki z mango, papai, marakuji i pomarańczy.
"Drogo" – wielka szklanka soku kosztuje aż 3,5 dolara! ? Nie ma klientów więc dwie panie chcą nam dogodzić na wyścigi ?
Ale pycha!
Resztę dnia spędzamy mocząc się na basenie w hostelu a potem na plaży. Znajduje się tu też kilka knajpek z drinkami. Jakoś dziwnie wszędzie jest „happy hour = dwa drinki za 10USD”
Idziemy jeszcze na nasz obiad. W pierwszej alejce od plaży menu kosztuje 8 USD, w drugiej 7, w trzeciej 6 a przy naszym hotelu już za 5 dolców :D
Ale zachodzimy do polecanej na forum Albita Grill (tu menu za 6USD). I rzeczywiście – nie ma rozczarowania – fantastyczne dwudaniowe menu. Ja nie wybrzydzam – zupa rybna i rybka na drugie danie ?
Zachodzi słoneczko, wracamy z plaży i staję na głównym skrzyżowaniu Puerto Vilamill:
Tak właśnie niespiesznie biegnie tu czas. Isabela i Puerto Vilamill to wspaniałe miejsce na chillout i odpoczywanie bez pośpiechu. Już po pierwszym dniu solennie postanawiamy wrócić tu kiedyś bez dzieci i spędzić dwa tygodnie spacerując, opalając się i sącząc tanie drinki. Puerto Vilamill ląduje w moim kajecie takich najwspanialszych miasteczek świata, gdzie czas płynie wolno, spotykają się niemasowi turyści a lokalesi są uśmiechnięci i nie jest drogo. (na mojej liście jest już Luang Prabang, Nyaung Shwe, Mahahual, Puerto Princessa, San Pedro de Atacama i podobne).
Jak wspominałem, nie da się nigdzie zapłacić kartą, martwiłem się czy mi starczy gotówki ale na szczęście na Isabeli jest jeden czynny bankomat wypłacający dolce:
Spacerujemy i nagle bach! – Zgasło wszędzie światło. No zdarza się, prądu nie ma nigdzie prawie 2 godziny.
Pod wieczór jeszcze widoczki z plaży i małej wieży obserwacyjnej