Rano wsiadam na prom w kierunku Male. Według pierwotnego planu miałem popłynąć tylko na Maafushi. Trzy razy w tygodniu można zrobić sobie stop na Maafushi. Prom z Guraidhoo przypływa o 7:20, a następny prom do Male wypływa o 12:35. Zważywszy na to, że pogoda była raczej słaba, a ja już całą wyspę przeszedłem, to postanowiłem zrezygnować z takiej wycieczki. Wieczorem próbowałem też się zorientować w kwestii speed boatów z Gulhi do Male.Internet mówił, że kosztują 10$ dla lokalsów i 35$ dla turystów. Jak się zapytałem przewoźnika o cenę w ruffiach, to napisał, że 410 MVR czyli wychodzi trochę ponad 26$. Uznałem, że jednak trochę drogo. Nie mniej jednak, to też jest jakaś opcja. Są trzy kursy dziennie, również na lotnisko. Na Gulhi dostaniecie się zarówno z Guaraidhoo jak i Maafushi porannym promem publicznym. Ja jednak popłynąłem, aż do Male gdzie dotarłem ok. 9. Chciałem się przejść do hotelu zostawić rzeczy. Jak się jednak okazało zalało ulice i nie bardzo można się dostać suchą stopą do hotelu. Jako, że byłem już blisko przystani zachodniej, to postanowiłem wybrać się na Villingili.
Villingili Prom publiczny na wyspę pływa nawet co 15 minut przez cały dzień, również w piątki. Bilet kosztuje trochę ponad 3 MVR, a więc mniej niż 2 zł. Za bilet płacimy przykładając kartę płatniczą/telefon do terminala płatniczego. W Terminalu jest też kasa, więc prawdopodobnie można także zapłacić gotówką. Przeprawa trwa dosłownie kilka minut.
Sama wyspa, to bardziej przedmieścia Male, nie mamy tutaj żadnej bikini beach, ale plaże publiczne są dość ładna. Jedna z plaż, która znajduje się przy terminalu ma bardzo dobrą infrastrukturę, łazienki, przebieralnie i prysznic. Możemy też oglądać panoramę Male i budowę drugiej części mostu przyjaźni Chińsko-Malediwskiej. Z drugiej strony wyspy jest druga plaża z widokiem na wyspę śmieciowo-przemysłową i trzecią część mostu. Plan jest taki, żeby połączyć wszystkie wyspy ze sobą za pomocą drogi.
Wyspa jest niewielka, ale posiada własną linię autobusową, restauracje, sklepy i meczet. Mamy też miejsce spotkań z rzutnikiem, w którym cały czas możemy podziwiać dekoracje związane z Euro 2024.
Jako, że cały czas pogoda nie dopisywała, to po ok. godzinie wsiadłem na prom powrotny.@Qba85 rzeczywiście wydałem mniej niż 6 000 zł, ale też byłem tam właściwie 3 dni i miałem praktycznie darmowy lot. Zakładając, że loty to jakieś 2,5 tys. zł, to wychodzi jakieś 500 zł na dzień. Gdybym tylko postanowił się udać na jakąkolwiek wycieczkę, to pewnie bym mniej więcej tyle wydał. Jako, że zależało mi na zobaczeniu rożnych wysp, gdyż jest szansa, że nigdy więcej tam nie przyjadę, to z typowych atrakcji Malediwów nie korzystałem. Myślę jednak, że warto. Jakieś podsumowanie wydatków przedstawię na koniec.
@Przemm oczywiście, że ta presja społeczna jest w pewnym stopniu wyimaginowana, ale prawdą jest, że ludzie kupujący AYCF bardzo często mówią o wyjeździe na Malediwy jako jakimś świętym Graalu, czymś najlepszym co można wycisnąć z karnetu. Gdzieś w tyle głowy kołatała mi się więc myśl, że najbardziej "zaoszczędzę" udając się w lot do Male. Jako, że dostępność lotów jest tam duża, a cena niska, to postanowiłem się wybrać. Oczekiwania miałem niskie, ale nie powiedziałbym, że nastawienie było negatywne. Ciesze się, że tam pojechałem, ale zdania nie zmieniłem, to nie dla mnie. Nie przeczę, że Malediwy mogą się wielu osobom podobać, ale tak jak wspomniał kolega są inne regiony oferujące więcej różnorodności. Jeśli chodzi o temperaturę, to rzeczywiście było bardzo ciepło, wchodząc do wody właściwie się człowiek nie chłodzi. Publiczne plaże z ich darmowymi leżakami są chyba unikatem na skalę światową.
Bardzo często, szczególnie w amerykańskich mediach porównuje się Polinezję francuską z Malediwami. Ja wybieram Polinezję, bo ma mniej więcej to co Malediwy, ale wyspy są większe i mają dodatkowo jakąś górę, trochę ciekawych ruin starej cywilizacji, czasem jakiś wodospad i prawdziwe supermarkety. Tak mam dziwne wymagania.
:lol:
Relacja oczywiście jest bardzo subiektywna, ale tez chyba oto w nich chodzi. Do Egiptu mam traumę, także Malediwy na pewno lepsze.
:DHulhumale
Jeśli komuś z Waszych znajomych marzy się rzucenie wszystkiego i zamieszkanie na Malediwach, to pokażcie mu zdjęcie poniżej. Być może nie zdajecie sobie sprawy, ale Nasze osiedla z wielkiej płyty, to wypisz wymaluj Malediwy.
:lol:
To jest przykład tego, że człowiek potrafi nawet rajską wyspę zmienić w betonowe getto. Im dalej od lotniska, tym budynki wyższe. Nie ma się jednak co dziwić, popyt na mieszkania jest bardzo duży, a terenu pod zabudowę, choć jego ilość się nieustannie zwiększa, wiele nie ma. Gdy płynąłem na wyspę Huraa pierwszego dnia, to widok na Hulhumale (etap 2) mnie zafascynował.
Pojechałem właściwie na sam koniec wyspy. Z Male jeździ kilka autobusów, jeśli chcemy jechać do końca Hulhumale, to możemy wybrać autobus R8 z dworca obok głównej przystani promowej lub R7 z zachodniej części wyspy. Bilet na oba, niezależnie od przejechanej trasy, kosztuje 15 MRV, płacimy za pomocą bezstykowej karty bankomatowej lub komórką. Autobusy są nowe, wygodne i dwupiętrowe. Czas przejazdu to chyba jakieś pół godziny jeśli nie ma korków. To co od razu się rzuca w oczy, to zdecydowanie więcej przestrzeni, ulice są szersze, budynki większe. Druga rzecz, to bardzo duża ilość placów budowy, gdzie człowiek nie spojrzy, tam wyrasta nowy blok lub meczet. Nadal jest jednak sporo nieużytków, ale prawdopodobnie już nie długo. Miejsce to jest dla mnie absolutnie fascynujące. Mam wrażenie, że zasady są tu nieco bardziej luźne, trochę więcej tzw. modnych knajpek, trochę bardziej zachodnio. Może to zwyczajnie przywilej osiedli dla młodych ludzi w bliskiej odległości od centrum stolicy, mam wrażenie, że w Polsce jest podobnie.
Postanawiam się przejść wzdłuż wyspy, wstępując po drodze do sklepu po jakieś lody i coś do picia. Naturalnie bez problemu można za wszystko zapłacić kartą. Przechodzę obok budowanego basenu sportowego. To kolejne zaskoczenie, nawet na plakatach niektórzy wyraźnie ubrani są jak na basen.
Tuż obok mam Central Park, częściowo już gotowy, a częściowo nie. Wtedy dostrzegam go, najwyższy* szczyt Malediwów. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych postanawiam się wspiąć na szczyt. Nie jest to wyprawa dla każdego, ale widoki z góry wynagradzają wszelkie trudy.
. Po takim wysiłku pozostaje się udać już tylko na plażę. Gdy wreszcie tam docieram, policja mnie zaczepia i pyta czy wszystko w porządku. Prawdopodobnie wyglądałem podejrzanie kręcąc się wokół śmietników i zastanawiając się, który jest odpowiedni do wyrzucenia szklanej butelki. Plaża jest bardzo fajna, choć jest to plaża publiczna i obowiązuje zakaz kostiumów kąpielowych. Przyglądając się zaleceniom co do ubioru, dostrzegam, że niepotrzebnie złorzeczyłem niektórym turystom, którzy bezwstydnie wystawiali swoje kolana na widok publiczny. Próbowanie bycia świętszym od papieża i byciem obrażonym w cudzym imieniu najwyraźniej nie było konieczne. Przychodzi mi na myśl, że mogłem jednak fuknąć na to babsko w burce co wychodząc z jakiegoś budynku zagrodziło mi swoim cielskiem cały wąziutki chodnik i nie dało przejść. Ulica akurat była w tym czasie płynącą rzeką. Postałem trochę, czekając aż się przesunie, ale gdy po trzech minutach nic się nie wydarzyło postanowiłem przejść kwartał dokoła, żeby przypadkiem nie urazić lokalnej kultury.
:roll: Dlatego należy jeździć wszędzie ze Starą, bo jej nie przychodzą do głowy takie głupie myśli, czuje się swobodniej, a dzięki temu i ja mogę się rozluźnić, no i jest kobietą, więc może gadać z kimś w burce nawet w ramach moich wydumanych standardów moralności na Malediwach.
Posiedziałem sobie z książką na huśtawce, a potem wróciłem za 10 MVR do Male autobusem R3 z Hulhumale (etap 1). Tu od razu zwracam uwagę, że autobusy nie zatrzymują się na niektórych przystankach, więc lepiej zawczasu się zorientować gdzie jest odpowiedni przystanek. Są wiaty przystankowe gdzie nic się nie zatrzymuje. Wiem, bo stałem 20 minut, przepuszczając w międzyczasie kilka pojazdów. Autobusy często też jeżdżą w kółko, więc przystanek powrotny zapewne będzie przy innej ulicy niż przystanek na którym wysiadaliśmy. Same przystanki nie mają numerów linii z nich odjeżdżających, ani rozkładów. Rozkład internetowy pokazuje natomiast czasy na żywo https://rtl.mv/#/busticket.
*Prawdopodobnie nie jest to najwyższy szczyt Malediwów, ale wysokości się mniej więcej zgadza.Presja społeczna polegała na wybraniu się na Malediwy w ramach Wizz All You Can Fly, więc jak najbardziej zaspokoiłem.
8-) To taka bardziej walka o tytuł złotego cebulaka, kto lepszy deal zrobi.
Pierwsze słyszę, że by była jakakolwiek presja społeczna na leżenie na plaży w resorcie. Rozumiem, żeby zrobić coś niestandardowego lub głupiego, ale resort? Powiedziałbym, że nawet w drugą stronę. - Pojechałeś do resortu na plażę popijać drinki z palemką? "Ja ostatnio zwiedzałam dzikie, nieoznakowane szlaki w południowych łańcuchach Alp mołdawskich. Nie słyszałeś o nich? No jaszka przeczytałam o nich w piśmie dla koneserów podróżników takich jak ja."
Pozdrawiam wszystkich, którzy zorientowali się, że to pasta o loszce podróżniczce.Ostatnie chwile w Male
Wróciłem do Male i nieco okrężną drogą udałem się do hotelu. Zobaczyłem pomnik tragicznego tsunami, które doprowadziło do większej ilości zmian w tym wyspiarskim Państwie niż by się można było spodziewać. Przeszedłem się również obok jednej z publicznych plaż. W hotelu coś mnie zmogło i się nieco zdrzemnąłem. Zostało mi już bardzo mało czasu, więc postanowiłem, że kupię jakieś malediwskie przysmaki dla rodziny i znajomych. Pytam się w hotelu co tu właściwie można kupić do jedzenia, co by się dało przewieźć. A on na to, że w sumie to trudno powiedzieć, pewnie jakieś ryby, ale tego jak wiadomo przewozić do Europy raczej się nie powinno. Wyszło ostatecznie, że nic nie warto. Nie polemizowałem. Poszedłem samemu coś zjeść, ale ostatecznie się okazało, że to była jakaś hinduska garkuchnia. Wziąłem po jednym wszystkiego co mieli i zapłaciłem jakieś śmieszne kilkanaście PLN. Poszedłem odwiedzić jeszcze ze dwa sklepy, ale nie znalazłem w nich nic wystarczająco interesującego. A gdyby był porządny supermarket, to na pewno by człowiek coś znalazł, ale nie było.
Następnego dnia obudziłem się o jakiejś pogańskiej porze, żeby udać się na pierwszy autobus R3 na lotnisko. Sam pojazd był w stylu autokarowym, wygodny i tani, kosztował tylko 10 MVR, płatne jak zawsze kartą. Przejazd z samego rana trwa krótko, ale w ciągu dnia mogą pojawić się spore korki, więc miejcie to na uwadze.
Docieram na lotnisko dwie godziny przed odlotem. Chciałem skorzystać z saloniku. Z tego powodu też nie kupiłem sobie żadnej przekąski i nie zjadłem śniadania. Salonik w ramach Priority Pass znajduje się przy terminalu krajowym w strefie ogólnodostępnej, wyraźnie piszą w aplikacji, żeby nie przechodzić przez kontrole, bo nie da się już po tym wrócić. No ale ja rano kiedy zdałem sobie sprawę, że przecież potrzebny jest mój boarding pass do wejścia do saloniku, zacząłem szukać stanowiska WizzAira. Niestety odprawa online do Abu Dhabi nie działała. (Z Abu Dhabi na szczęście można lecieć na odprawie online, dzięki czemu spokojnie możemy poruszać się tylko w ramach strefy tranzytowej.) Co gorsza, żeby dojść do stanowisk odprawy trzeba przejść przez wstępną kontrolę bezpieczeństwa. Jak się domyślacie, potem nie ma już powrotu. Także gdy uzyskałem swój boarding pass mogłem się już tylko udać do kontroli paszportowej, a potem do już właściwej kontroli bezpieczeństwa. W terminalu jest Burger King, ale jak zobaczyłem ceny, to uznałem, że się nie dam i wolę głodować. Miał być salonik i płacić teraz nie będę. No i w sumie w samolocie prawie takie same ceny, więc najwyżej tam zjem. Wiadomo jednak, że w samolocie jeść nie będę, bo jak to tak przegrać z ulcc, honoru tracić nie zamierzam. W tym momencie Stara (czyli moja luba, a nie moja matka) by powiedziała, żebym nie zachowywał się jak dziecko, kupiłaby mi kanapkę, kazała zjeść i przestać gwiazdorzyć, bo jakoś na lotach ulcc z Azji do Australii nie przeszkadzało mi płacenie za posiłek. Wszyscy wiemy, że chodzi o posiłek przed lądowaniem i to z oszczędności, bo w samolocie jest taniej niż w Australii, ale i tak chętnie bym zjadł tę bułkę, bo zwyczajnie byłem głodny.
To by było na tyle jeśli chodzi o Malediwy.
A na koniec małe podsumowanie. Podczas mojego pobytu wydałem ok. 1500 zł, z czego same Malediwy to ok. 1000 zł.
Na wyspach ciężko znaleźć naprawdę tanie noclegi, coś takiego jak pokoje wieloosobowe praktycznie nie istnieje. Podczas moich wyszukiwań najtańsze noclegi były po ok. 150 zł, ale na niektórych wyspach (jak Maafushi czy Huraa) trzeba było wydać już co najmniej 200 lub 250 zł. Ceny w zależności od pory roku mogą się różnić, miejcie też na uwadzę, że moje rezerwacje były robione last minute.
Normalny obiad w zwyczajnej knajpie to ok. 150 MVR, ale jak ktoś by się zadowolił tylko daniem głównym i wodą, to jak wspominałem wcześniej mógłby zjeść nawet za 60 MVR (ok. 15 zł). Z drugiej strony jest tak gorąco, że się nie chce jeść. Ceny w sklepach, również tych na wyspach, nie są jakieś mega szalone. Powiedziałbym, że większość produktów jest droższa niż w Polsce, ale do przeżycia. Przykładowo za Magnum płaciłem 40 MVR (10 zł). Jasne, drożej niż w Biedronce, ale nie wiem czy drożej niż w budzie przy plaży nad polskim morzem. W male są targi, zarówno warzywny jak i rybny. Ceny wydawały się ok, ale że i tak nie miałem dostępu do kuchni, to nie przyglądałem się im za bardzo. Trzeba mieć na uwadze, że wybór produktów jest ogólnie dość ograniczony.
Na wyspach, które odwiedziłem były dostępne bankomaty, zazwyczaj znajdowały się w okolicy portu. Płatność kartami również jest często dostępna. Należy się jednak liczyć z dodatkową prowizją w niektórych hotelach. Za wiele turystycznych atrakcji, wycieczek, przejazdów, itp., a także gdy wyglądasz biało, domyślnie płaci się w amerykańskich dolarach. Żeby nie było, lokalna waluta też będzie raczej ok. Ja swoich ruffi nie wykorzystałem, choć czasami na pewno warto je mieć.
Transport po Male i okolicach jest dość sprawny, a przede wszystkim przystępny cenowo i wygodny. Za bilet płacimy od 5 do 15 MVR w autobusie za pomocą karty płatniczej. Rozkład jazdy w czasie rzeczywistym dostępny jest tutaj https://rtl.mv/#/home Dostępne są też stosunkowo tanie taksówki. Należy się jednak liczyć z korkami. Transport po między wyspami jest albo szybki albo tani. Istnieją sporo regularnych tras szybkich łodzi z cenami po 25-35$ od osoby. Natomiast zorientować się w ich rozkładach, zasadach rezerwacji i miejscu wypłynięcia łatwo nie jest. Najlepiej pytać w miejscu, w którym nocujemy. Jest też dostępny prom publiczny, ale zazwyczaj dostępne jest tylko sześć kursów w tygodniu (w piątki nie pływają). Prom wypływa w kierunku Male z samego rana, a wraca wieczorem. Ceny sa bardzo przystępne. Podczas moich podróży płaciłem od 23 do 53 MVR (6-13 zł) Rozkładu szukałem tutaj https://halamaldif.com/ferry/ Dostępny jest on oczywiście także na stronie przewoźnika publicznego. Tutaj drobna uwaga, rozkład należy czytać od prawej do lewej.
Temperatura na wyspach jest wysoka, należy pamiętać o ochronie przeciwsłonecznej. Chodzenie w południe ze względu na ostre słońce jest męczące. Kiedy popada, będą się tworzyć spore kałuże uniemożliwiające przejście daną drogą, dlatego być może chodzenie w adidasach nie będzie najlepszym pomysłem. Lokalsi chodzą w klapkach, więc żadna woda im nie straszna.
Jeśli macie jakieś pytania, to zapraszam do kontaktu, ale przypominam, że byłem tam tylko 72h. Ogólnie to się nie znam, ale chętnie się wypowiem.
8-)No, a na koniec dodatek.Swego czasu była jakaś super promocja na noclegi w Emiracie, więc postanowiłem, że zostanę jeden dzień.
Al Ain - Zjednoczone Emiraty Arabskie
Po wylądowaniu w Abu Dhabi nasz samolot kołował i kołował, mijał bardzo wiele pustych bramek, by w końcu dotoczyć się do zatłoczonego kąta na samym krańcu lotniska. Zostaliśmy podłączeni do rękawa i już mogłem się udać w dość długą podróż w kierunku kontroli granicznej. Serio, nie rozumiem zachwytów nad tym lotniskiem, moim zdaniem nie jest zbyt wygodne. Skierowano nas do automatycznej kontroli granicznej, ale oczywiście miałem nowy paszport, więc musiałem odstać swoje w kolejce do człowieka. Człowiek zapytał tylko czy już byłem w Emiratach i z wyrazem zażenowania na twarzy, że mu przeszkadzam przepuścił mnie. Jako, że w Abu Dhabi coś tam już widziałem, to postanowiłem pojechać do Al Ain.
Z lotniska mamy bezpośredni bus 4 razy dziennie. Bilet kosztuje chyba 40 AUD, a czas przejazdu to ponad 2h. Można też dojechać z dworca w samym Abu Dhabi lub Dubaju. Wtedy mamy zdecydowanie więcej kursów do wyboru.
Do Al Ain docieram wieczorem mocno wyziębiony ze względu na klimatyzację w pojeździe. Temperatura na zewnątrz nie była już wysoka. Nie miałem już na nic ochoty. Udałem się do sklepu po jakieś przekąski i lody na patyku. To był błąd, bo znowu zacząłem mieć wątpliwości. Czy można jeść lody na patyku publicznie, czy nie wypada? Czy powinienem się kitrać za jakimś kolumnami? Z moich rozmyśleń wybawiła mnie kobieta w hidżabie, która bez skrępowania przechodziła przez parking z lodem w ręku.
Następnego dnia rano postanowiłem wstać ze słońcem i zrobić sobie spacerek po mieście. Jak na miasto na pustyni, jest tu bardzo zielono. Jakby nie patrzeć jest to jednak Oaza i to jeszcze z listy UNESCO. To także miasto, w którym żył wraz z rodziną Sheikh Zayed bin Sultan Al Nahyan - pierwszy prezydent ZEA. Obecnie w ich rezydencji znajduje się muzeum. Jest tu kilka ciekawych meczetów, muzea, stary fort, zoo i targ wielbłądów (w okolicy). Obecnie niestety wiele obiektów jest zamkniętych, gdyż trwają w nich remonty. Poniżej kilka zdjęć z miasta.
Po wizycie w mieście poszedłem na dworzec autobusowy znajdujący się niedaleko rozbudowywanego muzeum Al Ain i Oazy i zakupiłem bilet do Abu Dhabi. Na lotnisku, udałem się do saloniku, który tym razem był dość pusty i nie trzeba było czekać w kolejce do wejścia. Choć uważam, ze wybór potraw jest tu bardzo dobry, to obsługa bardzo słaba. Kwadrans musieliśmy się dopraszać z jakąś panią o miski do zupy. Co najmniej kilkunastu pracowników nas całkowicie zlało i dawało rady w stylu "są z drugiej strony" lub "acha". Najedzony, udałem się do bramki gdzie trwał już boarding na lot do Polski. Po sprawdzeniu naszych biletów i dokumentów mogliśmy siedzieć i czekać w dość sporej zamkniętej przestrzeni na samolot. Po piętnastu minutach gonili nas do samolotu, żebyśmy mogli sobie postać w kolejce do wejścia. Także nie wiem jaka idea przyświecała takiemu rozwiązaniu z poczekalnią po sprawdzeniu biletów. Jasne było sporo miejsc siedzących i do tego większość była wygodna, ale w zamian przed kontrolą nie było w ogóle miejsc do siedzenia, tylko niezbyt ciasny korytarz przez który co jakiś czas przejeżdżał lotniskowy samochód.
Jak widzieć nie jestem miłośnikiem emiratów. Choć akurat Al Ain mi się podobało. Żałowałem jednak, że prawie nigdzie nie dało się wejść.
Więzienie to na pewno było wcześniej niż turyści, ale zdaje się, że jest ciągle rozbudowywane. Z drugiej strony im więcej turystów, tym więcej występków przeciw moralności, więc może i więzienie tuż obok ma sens.
:lol: @Misiatek oczywiście, że poleciałem z małym podręcznym, ale akurat to nie jest wielki wyczyn jak się jedzie gdzieś na 74h gdzie jest 28 stopni.
;)
Każdy kolejny wpis przekonuje mnie, że nie chcę tam jechać
:D I pewnie wiele osób na tym forum odbiera to podobnie... Podziękowania dla autora za poświęcenie
:)A w temacie Malediwów - natrafiłem niedawno na taką rozmowę z panią, która się tam przeprowadziła https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177 ... szcze.html Twierdzi, że tydzień na Malediwach można spędzić już za 6000 zł. @adam1987 stawiam, że wydałeś jeszcze mniej
;-)
Być może odniosłem niewłaściwe wrażenie, że autor pojechał tam z nastawieniem negatywnym a w dodatku ta chyba bardziej wyimaginowana niż rzeczywista presja społeczna swoje też zrobiła. Chociaż raczej widzę w tym żart niż rzeczywista presję. Malediwy są dobre dla tych, którzy w okresie polskiej późnej jesieni, zimy czy przedwiośnia chcą odpocząć korzystając z plaży i słońca, do tego lubią nurkowanie albo snorkeling a na zwiedzaniu zabytków czy podziwianiu cudów przyrody im nie zależy. A w dodatku potrafią bez problemu i uszczerbku dla komfortu wytrzymać tydzień bez alkoholu. Autor faktycznie trochę się tam męczył ale starał się uatrakcyjnić pobyt odwiedzaniem kilku wysp, ostatecznie wytrzymał i ten wyjazd był też z pewnością ciekawym na swój sposób doświadczeniem.Na Malediwach byłem dwa razy, za każdym razem na wyspie lokalnej i w moim odbiorze nie było tam tak brzydko, jak na zdjęciach z relacji. Długa i pusta plaża z łachą piachu wchodzącą w ocean bardzo mi się podobała. Tak więc ta sceneria na pewno wpłynęła, że byłem zadowolony z pobytu. W nieumocowanym czasowo planie mam - dla porównania i zaznania komfortu - wyjazd na wyspę-hotel. Ciekaw jestem wrażenia. Malediwy mają swoje zalety, wg mnie są to: dobre warunki do pływania, nurkowania i snorkelingu w okresie naszej zimy (w egipskich kurortach morzu Czerwonego dla wielu może być zbyt chłodna woda i zbyt wietrznie), sporo opcji połączeń z Polski a zatem niezbyt długi lot z rozsądną przesiadką można znaleźć. Ale faktycznie poza plażowaniem to właściwie nie ma tam atrakcji lecz relaks i leniwe spędzenie kilku dni dla niektórych może być kluczową atrakcją. Tak więc Malediwy jako miejsce odpoczynku na chociażby tydzień, by odpocząć od codzienności - czemu nie. I to też zaleta, że racjonalne może być, by "wyskoczyć" tam na tydzień, co trudno powiedzieć o znacznie dalszych miejscach
"Ale faktycznie poza plażowaniem to właściwie nie ma tam atrakcji" - czytając Twój post liczyłem, że pojawią się jednak jakieś atrakcje (pomijam spacery i oglądanie okolicy:)), ale no właśnie... Nie będę udawał, że nie lubię posiedzieć na plaży, ale po dwóch dniach można się tak zanudzić. Natomiast co do porównania Malediwy-Egipt zimą to mam bliskie osoby, które były w grudniu w jednym z egipskich kurortów i było wszystko co potrzeba do "leniwego wypoczynku" w cieple. Na wiatr i wodę nie narzekały
;)
@Qba85 rzeczywiście wydałem mniej niż 6 000 zł, ale też byłem tam właściwie 3 dni i miałem praktycznie darmowy lot. Zakładając, że loty to jakieś 2,5 tys. zł, to wychodzi jakieś 500 zł na dzień. Gdybym tylko postanowił się udać na jakąkolwiek wycieczkę, to pewnie bym mniej więcej tyle wydał. Jako, że zależało mi na zobaczeniu rożnych wysp, gdyż jest szansa, że nigdy więcej tam nie przyjadę, to z typowych atrakcji Malediwów nie korzystałem. Myślę jednak, że warto. Jakieś podsumowanie wydatków przedstawię na koniec.@Przemm oczywiście, że ta presja społeczna jest w pewnym stopniu wyimaginowana, ale prawdą jest, że ludzie kupujący AYCF bardzo często mówią o wyjeździe na Malediwy jako jakimś świętym Graalu, czymś najlepszym co można wycisnąć z karnetu. Gdzieś w tyle głowy kołatała mi się więc myśl, że najbardziej "zaoszczędzę" udając się w lot do Male. Jako, że dostępność lotów jest tam duża, a cena niska, to postanowiłem się wybrać. Oczekiwania miałem niskie, ale nie powiedziałbym, że nastawienie było negatywne. Ciesze się, że tam pojechałem, ale zdania nie zmieniłem, to nie dla mnie.Nie przeczę, że Malediwy mogą się wielu osobom podobać, ale tak jak wspomniał kolega są inne regiony oferujące więcej różnorodności. Jeśli chodzi o temperaturę, to rzeczywiście było bardzo ciepło, wchodząc do wody właściwie się człowiek nie chłodzi. Publiczne plaże z ich darmowymi leżakami są chyba unikatem na skalę światową.Bardzo często, szczególnie w amerykańskich mediach porównuje się Polinezję francuską z Malediwami. Ja wybieram Polinezję, bo ma mniej więcej to co Malediwy, ale wyspy są większe i mają dodatkowo jakąś górę, trochę ciekawych ruin starej cywilizacji, czasem jakiś wodospad i prawdziwe supermarkety. Tak mam dziwne wymagania.
:lol: Relacja oczywiście jest bardzo subiektywna, ale tez chyba oto w nich chodzi. Do Egiptu mam traumę, także Malediwy na pewno lepsze.
:D
Presja społeczna polegała na wybraniu się na Malediwy w ramach Wizz All You Can Fly, więc jak najbardziej zaspokoiłem.
8-) To taka bardziej walka o tytuł złotego cebulaka, kto lepszy deal zrobi.Pierwsze słyszę, że by była jakakolwiek presja społeczna na leżenie na plaży w resorcie. Rozumiem, żeby zrobić coś niestandardowego lub głupiego, ale resort? Powiedziałbym, że nawet w drugą stronę. - Pojechałeś do resortu na plażę popijać drinki z palemką? "Ja ostatnio zwiedzałam dzikie, nieoznakowane szlaki w południowych łańcuchach Alp mołdawskich. Nie słyszałeś o nich? No jaszka przeczytałam o nich w piśmie dla koneserów podróżników takich jak ja."Pozdrawiam wszystkich, którzy zorientowali się, że to pasta o loszce podróżniczce.
adam1987 napisał:@Qba85 rzeczywiście wydałem mniej niż 6 000 zł, ale też byłem tam właściwie 3 dni i miałem praktycznie darmowy lot. Zakładając, że loty to jakieś 2,5 tys. zł, to wychodzi jakieś 500 zł na dzień. Gdybym tylko postanowił się udać na jakąkolwiek wycieczkę, to pewnie bym mniej więcej tyle wydał. Jako, że zależało mi na zobaczeniu rożnych wysp, gdyż jest szansa, że nigdy więcej tam nie przyjadę, to z typowych atrakcji Malediwów nie korzystałem. Myślę jednak, że warto. Jakieś podsumowanie wydatków przedstawię na koniec.Tzn. co jednak warto?
;) co do kosztów to ja to pół serio napisałem, bo wiadomo, że nie był to typowy wyjazd turysty na Malediwy. adam1987 napisał:Pierwsze słyszę, że by była jakakolwiek presja społeczna na leżenie na plaży w resorcie. Rozumiem, żeby zrobić coś niestandardowego lub głupiego, ale resort? Powiedziałbym, że nawet w drugą stronę.Na tym forum resort na Malediwach może być uznany za "coś niestandardowego lub głupiego". To też oczywiście żartem
:lol: Natomiast jeśli spojrzeć na to szerzej - nie odbieram nikomu przyjemności wyjazdu do resortu, by poleżeć tydzień na plaży, ale to tak naprawdę w niewielkim stopniu się różni między krajami. Czyli to taki wyjazd na Malediwy, który jest wyjazdem na Malediwy tylko z nazwy. Może trochę filozoficzne podejście, ale wiadomo, o co chodzi
;)
Warto popłynąć jakąś łódką do jakiejś rafy i sobie popływać z rybkami. Przy czym warto oznacza, że jak już jesteś na tych Malediwach, to kup sobie taką wycieczkę, a nie, warto jechać na Malediwy, bo oni tam mają takie wycieczki.Typowy to ten wyjazd na pewno nie był, ale też zauważyłem, że były inne osoby, które popłynęły sobie promem na najdalszą wyspę, a potem w kolejnych dniach płynęły na kolejną, kolejnego dnia na następną i w końcu docierały do Male. Właściwie można to też zrobić w drugą stronę. A na naszym forum to presji w sumie raczej nie ma, że gdzieś trzeba jechać, bo właściwie człowiek cały czas byłby w podróży, tyle tu propozycji. Jest za to pewnie jakaś presja, żeby nie przepłacać. Do tej pory się wstydzę mojego lotu zipairem z Honolulu do Tokyo tylko z podręcznym w jedną stronę za 1600 zł.
:lol:
adam1987 napisał:mojego lotu zipairem z Honolulu do Tokyo tylko z podręcznym w jedną stronę za 1600 zł.
:lol: Usuń konto
:mrgreen: A tak na serio, wspaniała relacja, utwierdziła mnie w przekonaniu, że Malediwy trafiają do sekcji planowane weekendówki i nie dłużej.
Spojrzałem na to ostatnie zdjęcie "widok na Male z pokładu samolotu" i zastanawiam się, czy z wyższych pięter wieżowców widać całą linię brzegową i wodę dookoła. Ale tego pewnie nie sprawdzałeś?
;)
Fajnie się czytało relację, chociaż się nie wybieram, bo mnie do tego, że to miejsce nie jest dla mnie nie musisz przekonywać.Nawet sobie wyobraźiłam mojego zdezorientowanego męża, samego na takim wyjeździe
:D
@Qba85 jest to możliwe, ale prawdopodobnie tylko z tego jednego najwyższego budynku na końcu wyspy. Co ciekawe to szpital ufundowany przez rząd w New Delhi. Bardzo wiele budynków ma podobną do siebie wysokość, więc wzajemnie zasłaniają sobie widoki. @Iza N. ja pewnie nie muszę sobie nawet wyobrażać, bo wiem jak sam byłem zdezorientowany.
;) Ogólnie im dłużej opisuje ten wyjazd i im dalej od niego, to tym bardziej mi się te Malediwy podobają. Może powinienem jeszcze raz się wybrać?
:lol: Chodzą słuchy, że mają być cięcia na tej trasie, oby, bo jeszcze padnie mi na głowę i rzeczywiście się wybiorę.
Jak przeczytałem informację, że WizzAir zawiesza loty na Malediwy, to aż mi się łezka w oku zakręciła. Gdzieś oczywiście ta informacja krążyła od jakiegoś czasu, ale jednak to w końcu sztandarowa trasa Wizz AYCF. Dobrze, że się wybrałem póki była taka możliwość.Powiem Wam, że w sumie to bym poleciał jeszcze raz, chociaż nadal nie polecam.
:lol: Tym razem jednak tylko posiadając od razu bilet powrotny, bo nie zdziwiłbym się jakby Wizz zablokował kwietniowe loty powrotne, żeby zmusić ludzi do zakupu biletu zanim trasa odejdzie na zawsze.
-- 13 Mar 2025 22:21 -- Dzięki za relacje i dużo informacji na koniec. Właśnie też się zastanawiam czy nie jechać z AYCF póki jest czas. Ostatni dzwonek. Też się boję o powrót. Widziałem, że w kwietniu jest mniejsza częstotliwość lotów powrotnych. Czy pytali cię o bilet powrotny na lotnisku?Ja bym pewnie szukał noclegu w jakimś kurorcie. Relacja nie zachęca do zwiedzania. No i jeszcze do tego ramadan... -- 13 Mar 2025 22:22 -- @adam1987
@piotrkr nie pytali mnie o powrotny bilet. Zapytali mnie tylko o hotel i to w sumie tylko jeden. Pamietaj tylko żeby wypełnić deklarację wcześniej. Teoretycznie można to też zrobić na lotnisku, ale nie wiem jak szybko oni to widzą u siebie w systemie.
Bilet powrotny nie jest wymagany. Nie pytaja o niego. Deklarujesz tylko jak długo zostaniesz. Natomiast wcale bym się nie zdziwił gdyby wizz wycial jakis numer z dostepnascian bieltow powrotnych AYCF. Jozef jest nieprzewidywalny i niedetrministyczny.Deklarację online wypelnisz w kaciku hali przylotow, bo tam daja dobry internet
;-) Widoczna jest w ich systemie imigracyjnym natychmiast. Nawet po ponownym podejściu do urzędnika minute po wypełnieniu (bez kolejki).
Male i okolice
Rano wsiadam na prom w kierunku Male. Według pierwotnego planu miałem popłynąć tylko na Maafushi. Trzy razy w tygodniu można zrobić sobie stop na Maafushi. Prom z Guraidhoo przypływa o 7:20, a następny prom do Male wypływa o 12:35. Zważywszy na to, że pogoda była raczej słaba, a ja już całą wyspę przeszedłem, to postanowiłem zrezygnować z takiej wycieczki. Wieczorem próbowałem też się zorientować w kwestii speed boatów z Gulhi do Male.Internet mówił, że kosztują 10$ dla lokalsów i 35$ dla turystów. Jak się zapytałem przewoźnika o cenę w ruffiach, to napisał, że 410 MVR czyli wychodzi trochę ponad 26$. Uznałem, że jednak trochę drogo. Nie mniej jednak, to też jest jakaś opcja. Są trzy kursy dziennie, również na lotnisko. Na Gulhi dostaniecie się zarówno z Guaraidhoo jak i Maafushi porannym promem publicznym.
Ja jednak popłynąłem, aż do Male gdzie dotarłem ok. 9. Chciałem się przejść do hotelu zostawić rzeczy. Jak się jednak okazało zalało ulice i nie bardzo można się dostać suchą stopą do hotelu. Jako, że byłem już blisko przystani zachodniej, to postanowiłem wybrać się na Villingili.
Villingili
Prom publiczny na wyspę pływa nawet co 15 minut przez cały dzień, również w piątki. Bilet kosztuje trochę ponad 3 MVR, a więc mniej niż 2 zł. Za bilet płacimy przykładając kartę płatniczą/telefon do terminala płatniczego. W Terminalu jest też kasa, więc prawdopodobnie można także zapłacić gotówką. Przeprawa trwa dosłownie kilka minut.
Sama wyspa, to bardziej przedmieścia Male, nie mamy tutaj żadnej bikini beach, ale plaże publiczne są dość ładna. Jedna z plaż, która znajduje się przy terminalu ma bardzo dobrą infrastrukturę, łazienki, przebieralnie i prysznic. Możemy też oglądać panoramę Male i budowę drugiej części mostu przyjaźni Chińsko-Malediwskiej. Z drugiej strony wyspy jest druga plaża z widokiem na wyspę śmieciowo-przemysłową i trzecią część mostu. Plan jest taki, żeby połączyć wszystkie wyspy ze sobą za pomocą drogi.
Wyspa jest niewielka, ale posiada własną linię autobusową, restauracje, sklepy i meczet. Mamy też miejsce spotkań z rzutnikiem, w którym cały czas możemy podziwiać dekoracje związane z Euro 2024.
Jako, że cały czas pogoda nie dopisywała, to po ok. godzinie wsiadłem na prom powrotny.@Qba85 rzeczywiście wydałem mniej niż 6 000 zł, ale też byłem tam właściwie 3 dni i miałem praktycznie darmowy lot. Zakładając, że loty to jakieś 2,5 tys. zł, to wychodzi jakieś 500 zł na dzień. Gdybym tylko postanowił się udać na jakąkolwiek wycieczkę, to pewnie bym mniej więcej tyle wydał. Jako, że zależało mi na zobaczeniu rożnych wysp, gdyż jest szansa, że nigdy więcej tam nie przyjadę, to z typowych atrakcji Malediwów nie korzystałem. Myślę jednak, że warto. Jakieś podsumowanie wydatków przedstawię na koniec.
@Przemm oczywiście, że ta presja społeczna jest w pewnym stopniu wyimaginowana, ale prawdą jest, że ludzie kupujący AYCF bardzo często mówią o wyjeździe na Malediwy jako jakimś świętym Graalu, czymś najlepszym co można wycisnąć z karnetu. Gdzieś w tyle głowy kołatała mi się więc myśl, że najbardziej "zaoszczędzę" udając się w lot do Male. Jako, że dostępność lotów jest tam duża, a cena niska, to postanowiłem się wybrać. Oczekiwania miałem niskie, ale nie powiedziałbym, że nastawienie było negatywne. Ciesze się, że tam pojechałem, ale zdania nie zmieniłem, to nie dla mnie.
Nie przeczę, że Malediwy mogą się wielu osobom podobać, ale tak jak wspomniał kolega są inne regiony oferujące więcej różnorodności. Jeśli chodzi o temperaturę, to rzeczywiście było bardzo ciepło, wchodząc do wody właściwie się człowiek nie chłodzi. Publiczne plaże z ich darmowymi leżakami są chyba unikatem na skalę światową.
Bardzo często, szczególnie w amerykańskich mediach porównuje się Polinezję francuską z Malediwami. Ja wybieram Polinezję, bo ma mniej więcej to co Malediwy, ale wyspy są większe i mają dodatkowo jakąś górę, trochę ciekawych ruin starej cywilizacji, czasem jakiś wodospad i prawdziwe supermarkety. Tak mam dziwne wymagania. :lol:
Relacja oczywiście jest bardzo subiektywna, ale tez chyba oto w nich chodzi.
Do Egiptu mam traumę, także Malediwy na pewno lepsze. :DHulhumale
Jeśli komuś z Waszych znajomych marzy się rzucenie wszystkiego i zamieszkanie na Malediwach, to pokażcie mu zdjęcie poniżej. Być może nie zdajecie sobie sprawy, ale Nasze osiedla z wielkiej płyty, to wypisz wymaluj Malediwy. :lol:
To jest przykład tego, że człowiek potrafi nawet rajską wyspę zmienić w betonowe getto. Im dalej od lotniska, tym budynki wyższe. Nie ma się jednak co dziwić, popyt na mieszkania jest bardzo duży, a terenu pod zabudowę, choć jego ilość się nieustannie zwiększa, wiele nie ma. Gdy płynąłem na wyspę Huraa pierwszego dnia, to widok na Hulhumale (etap 2) mnie zafascynował.
Pojechałem właściwie na sam koniec wyspy. Z Male jeździ kilka autobusów, jeśli chcemy jechać do końca Hulhumale, to możemy wybrać autobus R8 z dworca obok głównej przystani promowej lub R7 z zachodniej części wyspy. Bilet na oba, niezależnie od przejechanej trasy, kosztuje 15 MRV, płacimy za pomocą bezstykowej karty bankomatowej lub komórką. Autobusy są nowe, wygodne i dwupiętrowe. Czas przejazdu to chyba jakieś pół godziny jeśli nie ma korków. To co od razu się rzuca w oczy, to zdecydowanie więcej przestrzeni, ulice są szersze, budynki większe. Druga rzecz, to bardzo duża ilość placów budowy, gdzie człowiek nie spojrzy, tam wyrasta nowy blok lub meczet. Nadal jest jednak sporo nieużytków, ale prawdopodobnie już nie długo. Miejsce to jest dla mnie absolutnie fascynujące. Mam wrażenie, że zasady są tu nieco bardziej luźne, trochę więcej tzw. modnych knajpek, trochę bardziej zachodnio. Może to zwyczajnie przywilej osiedli dla młodych ludzi w bliskiej odległości od centrum stolicy, mam wrażenie, że w Polsce jest podobnie.
Postanawiam się przejść wzdłuż wyspy, wstępując po drodze do sklepu po jakieś lody i coś do picia. Naturalnie bez problemu można za wszystko zapłacić kartą. Przechodzę obok budowanego basenu sportowego. To kolejne zaskoczenie, nawet na plakatach niektórzy wyraźnie ubrani są jak na basen.
Tuż obok mam Central Park, częściowo już gotowy, a częściowo nie. Wtedy dostrzegam go, najwyższy* szczyt Malediwów. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych postanawiam się wspiąć na szczyt. Nie jest to wyprawa dla każdego, ale widoki z góry wynagradzają wszelkie trudy.
.
Po takim wysiłku pozostaje się udać już tylko na plażę. Gdy wreszcie tam docieram, policja mnie zaczepia i pyta czy wszystko w porządku. Prawdopodobnie wyglądałem podejrzanie kręcąc się wokół śmietników i zastanawiając się, który jest odpowiedni do wyrzucenia szklanej butelki.
Plaża jest bardzo fajna, choć jest to plaża publiczna i obowiązuje zakaz kostiumów kąpielowych. Przyglądając się zaleceniom co do ubioru, dostrzegam, że niepotrzebnie złorzeczyłem niektórym turystom, którzy bezwstydnie wystawiali swoje kolana na widok publiczny. Próbowanie bycia świętszym od papieża i byciem obrażonym w cudzym imieniu najwyraźniej nie było konieczne. Przychodzi mi na myśl, że mogłem jednak fuknąć na to babsko w burce co wychodząc z jakiegoś budynku zagrodziło mi swoim cielskiem cały wąziutki chodnik i nie dało przejść. Ulica akurat była w tym czasie płynącą rzeką. Postałem trochę, czekając aż się przesunie, ale gdy po trzech minutach nic się nie wydarzyło postanowiłem przejść kwartał dokoła, żeby przypadkiem nie urazić lokalnej kultury. :roll: Dlatego należy jeździć wszędzie ze Starą, bo jej nie przychodzą do głowy takie głupie myśli, czuje się swobodniej, a dzięki temu i ja mogę się rozluźnić, no i jest kobietą, więc może gadać z kimś w burce nawet w ramach moich wydumanych standardów moralności na Malediwach.
Posiedziałem sobie z książką na huśtawce, a potem wróciłem za 10 MVR do Male autobusem R3 z Hulhumale (etap 1). Tu od razu zwracam uwagę, że autobusy nie zatrzymują się na niektórych przystankach, więc lepiej zawczasu się zorientować gdzie jest odpowiedni przystanek. Są wiaty przystankowe gdzie nic się nie zatrzymuje. Wiem, bo stałem 20 minut, przepuszczając w międzyczasie kilka pojazdów. Autobusy często też jeżdżą w kółko, więc przystanek powrotny zapewne będzie przy innej ulicy niż przystanek na którym wysiadaliśmy. Same przystanki nie mają numerów linii z nich odjeżdżających, ani rozkładów. Rozkład internetowy pokazuje natomiast czasy na żywo https://rtl.mv/#/busticket.
*Prawdopodobnie nie jest to najwyższy szczyt Malediwów, ale wysokości się mniej więcej zgadza.Presja społeczna polegała na wybraniu się na Malediwy w ramach Wizz All You Can Fly, więc jak najbardziej zaspokoiłem. 8-) To taka bardziej walka o tytuł złotego cebulaka, kto lepszy deal zrobi.
Pierwsze słyszę, że by była jakakolwiek presja społeczna na leżenie na plaży w resorcie. Rozumiem, żeby zrobić coś niestandardowego lub głupiego, ale resort? Powiedziałbym, że nawet w drugą stronę.
- Pojechałeś do resortu na plażę popijać drinki z palemką? "Ja ostatnio zwiedzałam dzikie, nieoznakowane szlaki w południowych łańcuchach Alp mołdawskich. Nie słyszałeś o nich? No jaszka przeczytałam o nich w piśmie dla koneserów podróżników takich jak ja."
Pozdrawiam wszystkich, którzy zorientowali się, że to pasta o loszce podróżniczce.Ostatnie chwile w Male
Wróciłem do Male i nieco okrężną drogą udałem się do hotelu. Zobaczyłem pomnik tragicznego tsunami, które doprowadziło do większej ilości zmian w tym wyspiarskim Państwie niż by się można było spodziewać. Przeszedłem się również obok jednej z publicznych plaż. W hotelu coś mnie zmogło i się nieco zdrzemnąłem. Zostało mi już bardzo mało czasu, więc postanowiłem, że kupię jakieś malediwskie przysmaki dla rodziny i znajomych. Pytam się w hotelu co tu właściwie można kupić do jedzenia, co by się dało przewieźć. A on na to, że w sumie to trudno powiedzieć, pewnie jakieś ryby, ale tego jak wiadomo przewozić do Europy raczej się nie powinno. Wyszło ostatecznie, że nic nie warto. Nie polemizowałem. Poszedłem samemu coś zjeść, ale ostatecznie się okazało, że to była jakaś hinduska garkuchnia. Wziąłem po jednym wszystkiego co mieli i zapłaciłem jakieś śmieszne kilkanaście PLN. Poszedłem odwiedzić jeszcze ze dwa sklepy, ale nie znalazłem w nich nic wystarczająco interesującego. A gdyby był porządny supermarket, to na pewno by człowiek coś znalazł, ale nie było.
Następnego dnia obudziłem się o jakiejś pogańskiej porze, żeby udać się na pierwszy autobus R3 na lotnisko. Sam pojazd był w stylu autokarowym, wygodny i tani, kosztował tylko 10 MVR, płatne jak zawsze kartą. Przejazd z samego rana trwa krótko, ale w ciągu dnia mogą pojawić się spore korki, więc miejcie to na uwadze.
Docieram na lotnisko dwie godziny przed odlotem. Chciałem skorzystać z saloniku. Z tego powodu też nie kupiłem sobie żadnej przekąski i nie zjadłem śniadania. Salonik w ramach Priority Pass znajduje się przy terminalu krajowym w strefie ogólnodostępnej, wyraźnie piszą w aplikacji, żeby nie przechodzić przez kontrole, bo nie da się już po tym wrócić. No ale ja rano kiedy zdałem sobie sprawę, że przecież potrzebny jest mój boarding pass do wejścia do saloniku, zacząłem szukać stanowiska WizzAira. Niestety odprawa online do Abu Dhabi nie działała. (Z Abu Dhabi na szczęście można lecieć na odprawie online, dzięki czemu spokojnie możemy poruszać się tylko w ramach strefy tranzytowej.) Co gorsza, żeby dojść do stanowisk odprawy trzeba przejść przez wstępną kontrolę bezpieczeństwa. Jak się domyślacie, potem nie ma już powrotu. Także gdy uzyskałem swój boarding pass mogłem się już tylko udać do kontroli paszportowej, a potem do już właściwej kontroli bezpieczeństwa. W terminalu jest Burger King, ale jak zobaczyłem ceny, to uznałem, że się nie dam i wolę głodować. Miał być salonik i płacić teraz nie będę. No i w sumie w samolocie prawie takie same ceny, więc najwyżej tam zjem. Wiadomo jednak, że w samolocie jeść nie będę, bo jak to tak przegrać z ulcc, honoru tracić nie zamierzam. W tym momencie Stara (czyli moja luba, a nie moja matka) by powiedziała, żebym nie zachowywał się jak dziecko, kupiłaby mi kanapkę, kazała zjeść i przestać gwiazdorzyć, bo jakoś na lotach ulcc z Azji do Australii nie przeszkadzało mi płacenie za posiłek. Wszyscy wiemy, że chodzi o posiłek przed lądowaniem i to z oszczędności, bo w samolocie jest taniej niż w Australii, ale i tak chętnie bym zjadł tę bułkę, bo zwyczajnie byłem głodny.
To by było na tyle jeśli chodzi o Malediwy.
A na koniec małe podsumowanie.
Podczas mojego pobytu wydałem ok. 1500 zł, z czego same Malediwy to ok. 1000 zł.
Na wyspach ciężko znaleźć naprawdę tanie noclegi, coś takiego jak pokoje wieloosobowe praktycznie nie istnieje. Podczas moich wyszukiwań najtańsze noclegi były po ok. 150 zł, ale na niektórych wyspach (jak Maafushi czy Huraa) trzeba było wydać już co najmniej 200 lub 250 zł. Ceny w zależności od pory roku mogą się różnić, miejcie też na uwadzę, że moje rezerwacje były robione last minute.
Normalny obiad w zwyczajnej knajpie to ok. 150 MVR, ale jak ktoś by się zadowolił tylko daniem głównym i wodą, to jak wspominałem wcześniej mógłby zjeść nawet za 60 MVR (ok. 15 zł). Z drugiej strony jest tak gorąco, że się nie chce jeść. Ceny w sklepach, również tych na wyspach, nie są jakieś mega szalone. Powiedziałbym, że większość produktów jest droższa niż w Polsce, ale do przeżycia. Przykładowo za Magnum płaciłem 40 MVR (10 zł). Jasne, drożej niż w Biedronce, ale nie wiem czy drożej niż w budzie przy plaży nad polskim morzem. W male są targi, zarówno warzywny jak i rybny. Ceny wydawały się ok, ale że i tak nie miałem dostępu do kuchni, to nie przyglądałem się im za bardzo. Trzeba mieć na uwadze, że wybór produktów jest ogólnie dość ograniczony.
Na wyspach, które odwiedziłem były dostępne bankomaty, zazwyczaj znajdowały się w okolicy portu. Płatność kartami również jest często dostępna. Należy się jednak liczyć z dodatkową prowizją w niektórych hotelach. Za wiele turystycznych atrakcji, wycieczek, przejazdów, itp., a także gdy wyglądasz biało, domyślnie płaci się w amerykańskich dolarach. Żeby nie było, lokalna waluta też będzie raczej ok. Ja swoich ruffi nie wykorzystałem, choć czasami na pewno warto je mieć.
Transport po Male i okolicach jest dość sprawny, a przede wszystkim przystępny cenowo i wygodny. Za bilet płacimy od 5 do 15 MVR w autobusie za pomocą karty płatniczej. Rozkład jazdy w czasie rzeczywistym dostępny jest tutaj https://rtl.mv/#/home Dostępne są też stosunkowo tanie taksówki. Należy się jednak liczyć z korkami.
Transport po między wyspami jest albo szybki albo tani. Istnieją sporo regularnych tras szybkich łodzi z cenami po 25-35$ od osoby. Natomiast zorientować się w ich rozkładach, zasadach rezerwacji i miejscu wypłynięcia łatwo nie jest. Najlepiej pytać w miejscu, w którym nocujemy. Jest też dostępny prom publiczny, ale zazwyczaj dostępne jest tylko sześć kursów w tygodniu (w piątki nie pływają). Prom wypływa w kierunku Male z samego rana, a wraca wieczorem. Ceny sa bardzo przystępne. Podczas moich podróży płaciłem od 23 do 53 MVR (6-13 zł) Rozkładu szukałem tutaj https://halamaldif.com/ferry/ Dostępny jest on oczywiście także na stronie przewoźnika publicznego. Tutaj drobna uwaga, rozkład należy czytać od prawej do lewej.
Temperatura na wyspach jest wysoka, należy pamiętać o ochronie przeciwsłonecznej. Chodzenie w południe ze względu na ostre słońce jest męczące. Kiedy popada, będą się tworzyć spore kałuże uniemożliwiające przejście daną drogą, dlatego być może chodzenie w adidasach nie będzie najlepszym pomysłem. Lokalsi chodzą w klapkach, więc żadna woda im nie straszna.
Jeśli macie jakieś pytania, to zapraszam do kontaktu, ale przypominam, że byłem tam tylko 72h. Ogólnie to się nie znam, ale chętnie się wypowiem. 8-)No, a na koniec dodatek.Swego czasu była jakaś super promocja na noclegi w Emiracie, więc postanowiłem, że zostanę jeden dzień.
Al Ain - Zjednoczone Emiraty Arabskie
Po wylądowaniu w Abu Dhabi nasz samolot kołował i kołował, mijał bardzo wiele pustych bramek, by w końcu dotoczyć się do zatłoczonego kąta na samym krańcu lotniska. Zostaliśmy podłączeni do rękawa i już mogłem się udać w dość długą podróż w kierunku kontroli granicznej. Serio, nie rozumiem zachwytów nad tym lotniskiem, moim zdaniem nie jest zbyt wygodne. Skierowano nas do automatycznej kontroli granicznej, ale oczywiście miałem nowy paszport, więc musiałem odstać swoje w kolejce do człowieka. Człowiek zapytał tylko czy już byłem w Emiratach i z wyrazem zażenowania na twarzy, że mu przeszkadzam przepuścił mnie. Jako, że w Abu Dhabi coś tam już widziałem, to postanowiłem pojechać do Al Ain.
Z lotniska mamy bezpośredni bus 4 razy dziennie. Bilet kosztuje chyba 40 AUD, a czas przejazdu to ponad 2h. Można też dojechać z dworca w samym Abu Dhabi lub Dubaju. Wtedy mamy zdecydowanie więcej kursów do wyboru.
Do Al Ain docieram wieczorem mocno wyziębiony ze względu na klimatyzację w pojeździe. Temperatura na zewnątrz nie była już wysoka. Nie miałem już na nic ochoty. Udałem się do sklepu po jakieś przekąski i lody na patyku. To był błąd, bo znowu zacząłem mieć wątpliwości. Czy można jeść lody na patyku publicznie, czy nie wypada? Czy powinienem się kitrać za jakimś kolumnami? Z moich rozmyśleń wybawiła mnie kobieta w hidżabie, która bez skrępowania przechodziła przez parking z lodem w ręku.
Następnego dnia rano postanowiłem wstać ze słońcem i zrobić sobie spacerek po mieście. Jak na miasto na pustyni, jest tu bardzo zielono. Jakby nie patrzeć jest to jednak Oaza i to jeszcze z listy UNESCO. To także miasto, w którym żył wraz z rodziną Sheikh Zayed bin Sultan Al Nahyan - pierwszy prezydent ZEA. Obecnie w ich rezydencji znajduje się muzeum. Jest tu kilka ciekawych meczetów, muzea, stary fort, zoo i targ wielbłądów (w okolicy). Obecnie niestety wiele obiektów jest zamkniętych, gdyż trwają w nich remonty. Poniżej kilka zdjęć z miasta.
Po wizycie w mieście poszedłem na dworzec autobusowy znajdujący się niedaleko rozbudowywanego muzeum Al Ain i Oazy i zakupiłem bilet do Abu Dhabi.
Na lotnisku, udałem się do saloniku, który tym razem był dość pusty i nie trzeba było czekać w kolejce do wejścia. Choć uważam, ze wybór potraw jest tu bardzo dobry, to obsługa bardzo słaba. Kwadrans musieliśmy się dopraszać z jakąś panią o miski do zupy. Co najmniej kilkunastu pracowników nas całkowicie zlało i dawało rady w stylu "są z drugiej strony" lub "acha".
Najedzony, udałem się do bramki gdzie trwał już boarding na lot do Polski. Po sprawdzeniu naszych biletów i dokumentów mogliśmy siedzieć i czekać w dość sporej zamkniętej przestrzeni na samolot. Po piętnastu minutach gonili nas do samolotu, żebyśmy mogli sobie postać w kolejce do wejścia. Także nie wiem jaka idea przyświecała takiemu rozwiązaniu z poczekalnią po sprawdzeniu biletów. Jasne było sporo miejsc siedzących i do tego większość była wygodna, ale w zamian przed kontrolą nie było w ogóle miejsc do siedzenia, tylko niezbyt ciasny korytarz przez który co jakiś czas przejeżdżał lotniskowy samochód.
Jak widzieć nie jestem miłośnikiem emiratów. Choć akurat Al Ain mi się podobało. Żałowałem jednak, że prawie nigdzie nie dało się wejść.