0
Woy 16 czerwca 2025 16:28
20250621_092331.jpg


A i bez wspinania było co zwiedzać. Rozpoczęliśmy od niezwykle widowiskowych wodospadów Shiraito no Taki oraz leżących tuż obok Otodomeno. Wodospady zwiedza się łatwo, parking (i to darmowy, rzadkość w Japonii) znajduje się z 5 minut piechotą od punktu widokowego.


20250621_090146.jpg



20250621_090809.jpg



20250621_091726.jpg



Stamtąd pojechaliśmy do chramu Hitoana Fuji-ko Iseki, gdzie czekał nas przyjemny, 10-minutowy spacer.

20250621_094710.jpg



Potem pojechaliśmy na północ, okrążając górę. Nie mogłem się nie zatrzymać w miejscu, które święte bynajmniej nie jest, wprost przeciwnie, cieszy się złą aurą. Mowa o lesie Aokigahara znanym bardziej jako las samobójców, jako, że jest ulubionym miejscem do kończenia życia przez Japończyków. Zanim przestano publikować statystyki średnio koło 100 osób rocznie opuszczało ziemski padół w Aokigahara – nie przez seppuku (do którego potrzeba drugiej osoby), ale najczęściej przez powieszenie. Nie baliśmy się znaleźć wisielca, natrafić na takiego na tym dużym kompleksie jest trudniej niż trafić szóstkę w totka. Las jest bardzo piękny, ale prawie niemożliwy do zwiedzania – praktycznie nie ma tu ścieżek, a chodzenie na rympał po zadrzewionych polach lawy szybko mogłoby skończyć się kontuzją. Po przejechaniu przez las boczną drogą zatrzymaliśmy się na skraju Aokigahary, aby jak zwykli turyści zwiedzić Wietrzną Jaskinię (Wind Cave) z ogromnymi bryłami lodu w środku.


20250621_103307.jpg



20250621_103634.jpg



20250621_104619.jpg



20250621_103837.jpg



Dalej przez jezioro Kawaguchiko pojechaliśmy do kolejnego chramu shinto Asama-jinja. Chram jak chram, laik nie dostrzeże jego religijnych subtelności, ale położenie ma przepiękne – wokół świątyni rosną ogromne, kilkusetletnie cedry.

20250621_112000.jpg


We wszystkich tych miejscach (poza Wietrzną Jaskinią) ludzi praktycznie nie było. Chyba dlatego, że wszyscy walili do Oshino Hakkai, zespołu strumieni i stawów, też w jakiś sposób świętych dla wyznawców shinto. Takich tłumów jak tam nie spotkaliśmy nigdzie, nawet w Toshogu w Nikko. Uciekliśmy stamtąd czym prędzej.


20250621_120222.jpg



20250621_122028.jpg



Drugą połowę dnia spędziliśmy w Hakone, w nietypowym parku wodnym Kowakien Ynessun. Park jest słynny z tego, że można tam odbyć kąpiel w kawie, herbacie i winie (oczywiście mocno rozcieńczonych). Bardziej to marketingowa sztuczka, ale miejsce całkiem przyjemne, choć głównie dla rodzin z małymi dziećmi.

Z Hakone mieliśmy jeszcze długą drogę w korkach do hotelu przez środek aglomeracji Tokio. Miasta tym razem nie zwiedzaliśmy, zatrzymaliśmy się tylko przy budynku, na którym siedzi sobie King Kong czy inny ogromny goryl.


20250621_191822.jpg



Przez to małe zboczenie z trasy władowaliśmy się w tokijski labirynt tuneli, gdzie GPS nie działa dobrze i można się poczuć jak w grze Need for Speed. Przy ograniczeniu prędkości do 60 km/h wszyscy jadą o 30 km/h szybciej, a droga jest kręta niczym ulice na Grand Prix Monako. Świetne uczucie :)

________

Drugi wyjazd do Japonii za nami. Pierwszy raz z 6-miesięcznym synem był dla nas absolutnie niezapomnianym przeżyciem, w dużej mierze dzięki reakcji Japończyków na naszego bobasa. Podczas drugiego nie było już takiego efektu zaskoczenia, ale podtrzymuję swoją opinię o Japonii jako moim kraju numer jeden. 12 lat temu Japonia była trochę innym światem – każdy miał w ręku smartfon, który w Polsce nie był jeszcze tak popularny. Teraz nie zauważyliśmy takiego zaawansowania w czymkolwiek, ewidentnie Japonię doganiamy. Nie zmieniło się jedno – Japończycy to najmilsi ludzie na świecie, ujmująco grzeczni i pomocni. Bardziej to było widać podczas pierwszej podróży, kiedy używaliśmy tylko transportu publicznego. Ale i teraz przy podróży autem ujmowała mnie postawa pracowników stacji benzynowych – wyskakiwali ze swoich kanciap, przyjmowali kartę, tankowali paliwo, po czym stojąc na baczność czekali, aż mogą się ukłonić przy naszym odjeździe. Tego nie doświadczysz nigdzie indziej na świecie.

Co do jazdy autem, Japonia to bardzo przyjemny kraj. Drogi są przeważnie dobre, limity prędkości wprawdzie niskie, ale prawie nikt ich nie przestrzega. Google maps pokazywało jakieś fotoradary, ale mam nadzieję, że żaden mnie nie trafił, żadnego błysku w każdym razie nie zauważyłem.

Przejechaliśmy po Japonii ponad 3200 kilometrów w 7 dni, w dużej mierze po płatnych drogach (wyliczyło mi 39 płatnych odcinków). Za to wszystko zapłaciłem 57800 jenów, czyli jakieś 1460 zł, średnio wyszło więc ponad 200 zł za dzień. Paliwo jest tanie (jakieś 4,2 zł za litr), samochody małe i oszczędne. Na paliwo wydałem jakieś 30 tys. jenów, czyli mniej niż 800 zł. W sumie transport z wynajęciem samochodu kosztował nas mniej, niż 3500 zł. JR Pass na tydzień dla całej rodziny to koszt 4600 zł, a i tak trzeba by było płacić za koleje czy autobusy, których JR Pass nie obejmuje.

Jak już pisałem, Japonia jest krajem tanim. Przyjechaliśmy tu w ostatnim momencie, zanim syn skończył 13 lat i byłby w hotelach traktowany jak dorosły. Przez to zawsze mieliśmy jeden pokój i wprawdzie musieliśmy trochę się ściskać na połączonych 130-centymetrowych łóżkach, ale za noclegi płaciliśmy około 10 tys. jenów, czyli 260 zł. Zawsze były też zniżki dla dzieci, te poniżej 13 roku życia płaciły zazwyczaj 50% albo i mniej ceny za dorosłego.

Było krótko (tylko tydzień), ale bardzo intensywnie. Zwiedzaliśmy miejsca poza utartym szlakiem i tylko w Nikko oraz pod górą Fudżi spotkaliśmy tłumy turystów. Polaków spotkaliśmy tylko raz w Nikko.

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

tropikey 16 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Będę chętnie czytał, bo mam już zakupione bilety do Japonii (na maj 26 :D ) i też rozważam różne opcje poza udeptanymi ścieżkami (choć i klasyki będą musiały być, bo to mój trzeci raz tamże, ale pierwszy na dłużej). Być może coś z Waszej trasy mnie zainspiruje :)
adam1987 23 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Super relacja, aż mnie ponownie naszła ochota by napisać swoją, bo jednak po za Tokyo i Kyoto też jest życie i mnóstwo pięknych miejsc, które nie zawsze są wystarczająco doceniane :)