Powoli kończą się dwie godziny parkingu, więc odpuszczamy zamek i wracamy do auta. Okazuje się, że większość nie wykupiła parkingów i miała za wycieraczką mandaty. Chcemy objechać centrum i znaleźć się w okolicy Amfiteatru. Problem polega na tym, że połowa ulic jest zamknięta (strefa ograniczonego ruchu) a druga połowa jest zamknięta bo remont. Trochę pokrążyliśmy szukając wyjazdu z centrum ale ostatecznie okazało się że jedna z remontowanych dróg była przejezdna ale znak był ustawiony dość dziwnie i wyglądało jakby tam był zakaz.
W okolicy Amfiteatru jest już gęsto i nie ma miejsc parkingowych. Udaje nam się znaleźć pół miejsca w jednej z bocznych uliczek. Żona wysiada i mi nawiguje parkowanie równoległe. To było najciaśniejsze miejsce w jakim w życiu parkowałem. Poszedłem zbadać parkometr, ale tutaj od razu po wpisaniu 2 Euro wskoczyło na sobotę. Wracam do samochodu i Włoch przede mną chce wyjechać. Pokazuję mu, że cofnę te 10-15 cm. Później zostawiam sobie większy luz.
Obok jest coś takiego:
Wygląda jak resztki Apollo 13 a podpis jest związany z operą więc może to jakiś rekwizyt?
Jest okolica 13 i czas zmienić lokalizację. Pakujemy się do auta i ruszamy w kierunku Bolonii. Jazda powrotna zajmuje ok 90 minut. W Bolonii w centrum jest strefa zeroemisyjna. Auta muszą mieć zezwolenie. Parkujemy na granicy strefy i ruszamy do centrum. Parking tutaj też za darmo.
Bolonia jest znacznie bardziej zatłoczona niż Werona. Przy czym głównie przez turystów. Polacy stanowią tutaj dość dużą reprezentację.
W centrum są głównie restauracje nastawione na turystów, a my mamy ochotę na kawę i coś słodkiego. Mi już załączył się tryb marudy. W końcu znajdujemy kawiarnię/lodziarnię. Zamawiamy kawę w środku i dostajemy menu z deserami lodowymi itp. Pytam panią czy możemy zamówić po prostu gałki lodów. Najpierw mówi, że to trzeba iść na zewnątrz w kolejkę, ale widząc moją zbolałą minę od razu dodaje, że ona też może przyjąć zamówienie i mamy iść bez kolejki powiedzieć, że jesteśmy stolik nr 6. To mi pasuje
:) Żona bierze orzeźwiające smaki typu sorbet z limonki, a ja rzucam się na słodkie. Zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie, ale chyba potrzebowałem cukru
:)
Sklep z serem. Nie wchodziłem do środka, bo jeszcze coś bym kupił
Dwie wieże. Ta jedna dość krzywa
Zmierzamy w stronę uniwersytetu (najstarszy w Europie). Po oddaleniu się od starówki zrobiło się pusto, a wręcz bezludnie. Widać, że Włosi wyjechali a turyści tutaj nie dotarli.
Casa Isolani
Ciekawy mural koło uniwersytetu
Ogólnie architektura była zachwycająca
Dotarliśmy do bramy Porta San Donato i odbiliśmy w stronę parkingu po drodze zahaczając o La Piccola Venezia
Po drodze mijamy
Auto stało na słońcu, więc w środku jest niezłe piekło. Klima na szczęście szybko opanowuje sytuację. Jedziemy do Santuario Madonna di San Luca. Podjeżdżam do skrzyżowania i widzę zakaz ruchu z jakimś włoskim komunikatem pod spodem. Nie mogę stać na środku skrzyżowania i tłumaczyć, więc odjeżdżam i gdzieś na poboczu szukam jakiegoś info w internetach. Nic nie ma na temat potencjalnego zakazu. Robię drugie podejście licząc, że cała policja ma dzisiaj wolne. Przyczajam się za kimś i jadę pod górę. Nasza Lancia była zdecydowanie nie gotowa na takie wyzwanie i dusiła się na drugim biegu. Jakoś wczołgaliśmy się na górę. Parking wzdłuż drogi był dość pełny ale udało się znaleźć wolne miejsce.
Jesteśmy już dość zmęczeni. Kilometrów na liczniku (i w samochodzie i na nogach) mamy sporo, więc kierunek hotel. Jesteśmy na miejscu po 18, więc do kolacji mamy sporo czasu. Mamy znalezione kilka knajp tylko trzeba zweryfikować czy są czynne. Ostatecznie liczymy, że ta co wczoraj będzie też dzisiaj otwarta. Po 19 się zbieramy bo ponoć otwarte są sklepy spożywcze a nam kończy się woda. Knajpa, na którą liczyliśmy jest niestety nieczynna, ale idziemy dalej. Po drodze widzimy jedną otwartą, której nie zauważyłem na mapie, ale z dość średnimi cenami. Pozostałe 2 opcje też są zamknięte, więc mając do wyboru wracać do Bolonii (tam mieliśmy dużo zaznaczonych punktów) i zapłacić kilka euro więcej wybieramy wygodę. W knajpie zamawiamy tortellini w śmietanie i deskę serów oraz wędlin. Pan się 3 razy pytał, czy na pewno nie chcemy pieczywa. Okazało się, że ser to był przepyszny miękki biały ser. Od razu domawiam chleb. Tortellini dość zwyczajne, ale lokalne wędliny i ser + lokalne wino robiły robotę.
Na dzisiaj koniec. Niech kierunek kolejnego dnia pozostanie tajemnicą
:)
P.S. Na podglądzie widzę, że zdjęcia z kościoła bez flesza są bardzo kiepskie i że na błękitnym niebie są plamy. To znak, że stary, poczciwy Nikon D40 musi jechać na czyszczenie matrycy.Dzień 3
Wczoraj rano byliśmy gotowi na śniadanie nieco przed czasem, a dzisiaj mamy krótszą trasę, więc dajemy sobie trochę luzu i pojawiamy się na śniadaniu na 7.20. W końcu jest sobota
:) Jeszcze będąc w pokoju zaczynam się zastanawiać czy nie jesteśmy czasami "psychofanami" Włoch? Z szafy wygrzebaliśmy włoskie marki ciuchów, uwielbiamy włoską kuchnię (w domu jest co najmniej 2/3 razy w tygodniu), aż tu nagle myjąc zęby patrzę, że na naszej paście jest włoska flaga i oznaczenie Made in Italy. Do tego mam dość ciemną karnację i zdarzało mi się kilka razy wywołać zdziwienie, kiedy okazywało się, że nie jestem Włochem. Kilka razy podczas tego wyjazdu miałem wrażenie, że zostaliśmy lepiej potraktowani niż standardowy turysta. Śmiałem się do żony, że może mają nas za Włochów z NY
:P
Przy śniadaniu zaczynamy szperać o co chodzi z tym Senną. Okazuje się, że on zawsze spał w tym hotelu przed GP San Marino. Wybierał go ze względu na spokojną okolicę i bliskość toru - miał 1 minutę helikopterem. Ostatnią noc przed tragicznym wypadkiem spędził w swoim pokoju nr 200 w hotelu Castello Artemide Congressi. Pokój jest od tamtego czasu nie zmieniony, nadal jest wystrój z tamtych dni. Wszystkie pamiątki na wystawie są podarowane przez fanów już po wypadku lub są pamiątkami rodziny właścicieli, np. bolid był prezentem od Senny dla syna właścicieli.
Żona sprawdza, że tor Imola jest po drodze. Ja trochę marudzę, że może lepiej na powrocie ale ostatecznie zgadzam się zboczyć z kursu rano, bo trafia do mnie argument, że możemy wrócić jak już będzie się ściemniać. Okazuje się, że Imola leży ledwie kilka km od Castel San Pietro Terme. Na wyjeździe z miasteczka chcę zatankować, ale nie mogę ogarnąć automatu do przedpłaty. Poprosiłem o pomoc jakiegoś młodego Włocha o aparycji mafijnej. Okazał się bardzo miły i pomocny. Pierwszy błąd to włożenie węża do wlewu przed płatnością, a po poprawieniu tego okazało, się że trzeba było coś kliknąć bo inaczej automat wypluwał moją kartę.
Kri$ napisał:Też nie jestem miłośnikiem ani znawcą F1, po prostu dorastałem w czasach Senny i Schumachera nie moje czasy, ale ostatnio oglądałam o nim film chyba na Netflixie
Okolice Monachium znam słabo. Tylko w przelocie, więc nie pomogę. Dzielę się informacjami o miejscach, które znam a nie, jak co poniektórzy, co o nich przeczytali w necie i dorabiają swoje teorie.
:lol: Co do zakątków Włoch i innych służę pomocą.Przyjemności.
Jeszcze taka jedna drobna ciekawostka. Oprócz kelnera z Chorwacji w Niemczech spotkaliśmy jeszcze kilka osób dobrze mówiących po polsku. Pani sprzedająca bilety w Linderhof mówiła dość płynnie. Lecąc w tamtą stronę ktoś w sklepie na lotnisku (już nie pamiętam który to sklep). A jeszcze wcześniej, przy innej okazji jak mieliśmy przesiadkę we FRA i szukaliśmy sklepu M&M, żeby zakręcić kołem fortuny z apki Uptrip, to też pani z obsługi świetnie mówiła po polsku. Cechą wspólną tych wszystkich pań był wiek ok 50-60 lat, więc stawiam, że to fala emigracji lat 80/90.
Powoli kończą się dwie godziny parkingu, więc odpuszczamy zamek i wracamy do auta. Okazuje się, że większość nie wykupiła parkingów i miała za wycieraczką mandaty. Chcemy objechać centrum i znaleźć się w okolicy Amfiteatru. Problem polega na tym, że połowa ulic jest zamknięta (strefa ograniczonego ruchu) a druga połowa jest zamknięta bo remont. Trochę pokrążyliśmy szukając wyjazdu z centrum ale ostatecznie okazało się że jedna z remontowanych dróg była przejezdna ale znak był ustawiony dość dziwnie i wyglądało jakby tam był zakaz.
W okolicy Amfiteatru jest już gęsto i nie ma miejsc parkingowych. Udaje nam się znaleźć pół miejsca w jednej z bocznych uliczek. Żona wysiada i mi nawiguje parkowanie równoległe. To było najciaśniejsze miejsce w jakim w życiu parkowałem. Poszedłem zbadać parkometr, ale tutaj od razu po wpisaniu 2 Euro wskoczyło na sobotę. Wracam do samochodu i Włoch przede mną chce wyjechać. Pokazuję mu, że cofnę te 10-15 cm. Później zostawiam sobie większy luz.
Obok jest coś takiego:
Wygląda jak resztki Apollo 13 a podpis jest związany z operą więc może to jakiś rekwizyt?
Jest okolica 13 i czas zmienić lokalizację. Pakujemy się do auta i ruszamy w kierunku Bolonii. Jazda powrotna zajmuje ok 90 minut. W Bolonii w centrum jest strefa zeroemisyjna. Auta muszą mieć zezwolenie. Parkujemy na granicy strefy i ruszamy do centrum. Parking tutaj też za darmo.
Bolonia jest znacznie bardziej zatłoczona niż Werona. Przy czym głównie przez turystów. Polacy stanowią tutaj dość dużą reprezentację.
W centrum są głównie restauracje nastawione na turystów, a my mamy ochotę na kawę i coś słodkiego. Mi już załączył się tryb marudy. W końcu znajdujemy kawiarnię/lodziarnię. Zamawiamy kawę w środku i dostajemy menu z deserami lodowymi itp. Pytam panią czy możemy zamówić po prostu gałki lodów. Najpierw mówi, że to trzeba iść na zewnątrz w kolejkę, ale widząc moją zbolałą minę od razu dodaje, że ona też może przyjąć zamówienie i mamy iść bez kolejki powiedzieć, że jesteśmy stolik nr 6. To mi pasuje :) Żona bierze orzeźwiające smaki typu sorbet z limonki, a ja rzucam się na słodkie. Zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie, ale chyba potrzebowałem cukru :)
Sklep z serem. Nie wchodziłem do środka, bo jeszcze coś bym kupił
Dwie wieże. Ta jedna dość krzywa
Zmierzamy w stronę uniwersytetu (najstarszy w Europie). Po oddaleniu się od starówki zrobiło się pusto, a wręcz bezludnie. Widać, że Włosi wyjechali a turyści tutaj nie dotarli.
Casa Isolani
Ciekawy mural koło uniwersytetu
Ogólnie architektura była zachwycająca
Dotarliśmy do bramy Porta San Donato i odbiliśmy w stronę parkingu po drodze zahaczając o La Piccola Venezia
Po drodze mijamy
Auto stało na słońcu, więc w środku jest niezłe piekło. Klima na szczęście szybko opanowuje sytuację. Jedziemy do Santuario Madonna di San Luca. Podjeżdżam do skrzyżowania i widzę zakaz ruchu z jakimś włoskim komunikatem pod spodem. Nie mogę stać na środku skrzyżowania i tłumaczyć, więc odjeżdżam i gdzieś na poboczu szukam jakiegoś info w internetach. Nic nie ma na temat potencjalnego zakazu. Robię drugie podejście licząc, że cała policja ma dzisiaj wolne. Przyczajam się za kimś i jadę pod górę. Nasza Lancia była zdecydowanie nie gotowa na takie wyzwanie i dusiła się na drugim biegu. Jakoś wczołgaliśmy się na górę. Parking wzdłuż drogi był dość pełny ale udało się znaleźć wolne miejsce.
Jesteśmy już dość zmęczeni. Kilometrów na liczniku (i w samochodzie i na nogach) mamy sporo, więc kierunek hotel.
Jesteśmy na miejscu po 18, więc do kolacji mamy sporo czasu. Mamy znalezione kilka knajp tylko trzeba zweryfikować czy są czynne. Ostatecznie liczymy, że ta co wczoraj będzie też dzisiaj otwarta. Po 19 się zbieramy bo ponoć otwarte są sklepy spożywcze a nam kończy się woda.
Knajpa, na którą liczyliśmy jest niestety nieczynna, ale idziemy dalej. Po drodze widzimy jedną otwartą, której nie zauważyłem na mapie, ale z dość średnimi cenami. Pozostałe 2 opcje też są zamknięte, więc mając do wyboru wracać do Bolonii (tam mieliśmy dużo zaznaczonych punktów) i zapłacić kilka euro więcej wybieramy wygodę. W knajpie zamawiamy tortellini w śmietanie i deskę serów oraz wędlin. Pan się 3 razy pytał, czy na pewno nie chcemy pieczywa. Okazało się, że ser to był przepyszny miękki biały ser. Od razu domawiam chleb. Tortellini dość zwyczajne, ale lokalne wędliny i ser + lokalne wino robiły robotę.
Na dzisiaj koniec. Niech kierunek kolejnego dnia pozostanie tajemnicą :)
P.S.
Na podglądzie widzę, że zdjęcia z kościoła bez flesza są bardzo kiepskie i że na błękitnym niebie są plamy. To znak, że stary, poczciwy Nikon D40 musi jechać na czyszczenie matrycy.Dzień 3
Wczoraj rano byliśmy gotowi na śniadanie nieco przed czasem, a dzisiaj mamy krótszą trasę, więc dajemy sobie trochę luzu i pojawiamy się na śniadaniu na 7.20. W końcu jest sobota :) Jeszcze będąc w pokoju zaczynam się zastanawiać czy nie jesteśmy czasami "psychofanami" Włoch? Z szafy wygrzebaliśmy włoskie marki ciuchów, uwielbiamy włoską kuchnię (w domu jest co najmniej 2/3 razy w tygodniu), aż tu nagle myjąc zęby patrzę, że na naszej paście jest włoska flaga i oznaczenie Made in Italy. Do tego mam dość ciemną karnację i zdarzało mi się kilka razy wywołać zdziwienie, kiedy okazywało się, że nie jestem Włochem. Kilka razy podczas tego wyjazdu miałem wrażenie, że zostaliśmy lepiej potraktowani niż standardowy turysta. Śmiałem się do żony, że może mają nas za Włochów z NY :P
Przy śniadaniu zaczynamy szperać o co chodzi z tym Senną. Okazuje się, że on zawsze spał w tym hotelu przed GP San Marino. Wybierał go ze względu na spokojną okolicę i bliskość toru - miał 1 minutę helikopterem. Ostatnią noc przed tragicznym wypadkiem spędził w swoim pokoju nr 200 w hotelu Castello Artemide Congressi. Pokój jest od tamtego czasu nie zmieniony, nadal jest wystrój z tamtych dni. Wszystkie pamiątki na wystawie są podarowane przez fanów już po wypadku lub są pamiątkami rodziny właścicieli, np. bolid był prezentem od Senny dla syna właścicieli.
Żona sprawdza, że tor Imola jest po drodze. Ja trochę marudzę, że może lepiej na powrocie ale ostatecznie zgadzam się zboczyć z kursu rano, bo trafia do mnie argument, że możemy wrócić jak już będzie się ściemniać. Okazuje się, że Imola leży ledwie kilka km od Castel San Pietro Terme. Na wyjeździe z miasteczka chcę zatankować, ale nie mogę ogarnąć automatu do przedpłaty. Poprosiłem o pomoc jakiegoś młodego Włocha o aparycji mafijnej. Okazał się bardzo miły i pomocny. Pierwszy błąd to włożenie węża do wlewu przed płatnością, a po poprawieniu tego okazało, się że trzeba było coś kliknąć bo inaczej automat wypluwał moją kartę.
Po kilkunastu minutach docieramy pod tor