Po paru godzinach wracamy do Vagur – jak na złość akurat zaczęło się wypogadzać!
:P Jemy coś na szybko na stacji i łapiemy autobus do Tvøroyri. Nieopodal tego miasteczka znajdują się najlepiej zachowane na wyspach klify bazaltowe. Pani w informacji turystycznej mówi, że to zaledwie 20 minut pieszo z miasta, jednak pomimo, że poruszamy się dość żwawo, po dwudziestu minutach nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Z oddali fotografujemy klify i ruszamy w drogę powrotną.
w okolicach Tvøroyri
Kolumny bazaltowe, którym jednak nie jest nam dane przyjrzeć się z bliska, gdyż musimy wracać na statek
Chcielibyśmy zostać na wyspie dłużej, zwłaszcza, że pogoda zrobiła się fantastyczna, lecz o 15:30 mamy rejs powrotny to Tórshavn – ostatni tego dnia. Ogólnie tego dnia było jakieś zamieszanie w funkcjonowaniu komunikacji i na skutek tego, że pani w informacji turystycznej podała nam złą godzinę odjazdu autobusu do portu, na przystanek przybywamy za późno. Postanawiamy łapać stopa i szybko przekonujemy się, że peany na cześć farerskich kierowców jakie padają z ust autostopowiczów z całego świata, są uzasadnione. Zatrzymuje się pierwszy przejeżdżający samochód. Sympatyczny pan mówi, że co prawda nie jedzie do portu ale chętnie nas tam zawiezie. Po drodze widząc dwóch chłopaków idących z plecakami poboczem drogi zatrzymuje się i pyta czy idą do portu. Po chwili mamy już w aucie komplet. Tak właśnie działa autostop na Owcach
;)
ceny w markecie - piwo tańsze od wody mineralnej
:P
Na statku spotykamy Brytyjczyka, który pomógł nam na Mykines. W końcu mam poczucie, że pogoda przyszła w odpowiednim momencie. Rejs do Tórshavn obfituje w fenomenalne widoki na pobliskie wyspy. Wypływając z zatoki mamy fantastyczny obraz klifów spowitych delikatną mgłą. Nisko osadzone chmury pięknie kontrastują na tle zielonych zboczy i błękitnego nieba.
Przepływamy kolejno obok Lítla Dímun – niezwykle stromego kawałka skały, na którym dostrzegamy małą chatkę. Brytyjczyk mówi, że to schron, dla ewentualnych rozbitków (tylko jak mieliby się wspiąć po niemalże pionowych ścianach Lítla Dímun?).
Lítla Dímun
Następnie obok Stóra Dímun – wyspy o stromym stoku, spłaszczającym się przy brzegu. Dowiadujemy się, że mieszka tu ósemka ludzi, a w jednym z budynków znajduje się nawet szkoła. Nauczyciel lata helikopterem między Stóra Dímun, a Mykines, gdzie również udziela lekcji
;) dawno temu wyspa służyła jako izolatka – trzymano tu chorych na nieuleczalne wówczas, bardzo zaraźliwe choroby, takie jak cholera.
Stóra Dímun
Kolejna naszym oczom ukazuje się Sandoy – najbardziej płaska ze wszystkich wysp archipelagu. Znajduje się tu bodajże jedyna na Farojach plaża z prawdziwego zdarzenia – taka farerska riviera
;) Ze względu na chłodny klimat, wykorzystywana do celów wypoczynkowych co najwyżej w lipcu (jeżeli w ogóle)
Sandoy
Zbliżając się do Tórshavn widzimy jeszcze w oddali Hestur oraz Koltur – malutką wysepkę zamieszkałą przez… dwójkę ludzi! Przy powierzchni 2,5 km2, gęstość zaludnienia wynosi ...1,25 człowieka na km2
:D (źródło: obliczenia własne)
;) Ich jedynym łącznikiem ze światem jest helikopter linii Atlantic Airways, który przylatuje tu trzy razy w tygodniu. Lądowisko znajduje się za farmą. (Jest to jedno z najdziwaczniejszych regularnych połączeń lotniczych o jakich kiedykolwiek słyszałem)
:D I pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieszkało tam prawie 50 ludzi. Cóż.. nie wszystkim uśmiecha się życie w odosobnieniu.
Ufff... to był długi dzień i jestem chyba zbyt leniwy, żeby dodać wszystko za jednym zamachem!
:D wieczorem postaram się zdać relację z popołudniowego spaceru po Tórshavn. Stay tuned!
;)Dzień 6 – cz. 2
Po przybyciu do Tórshavn udajemy się jeszcze na krótki spacer po zabytkowej dzielnicy Tinganes. Znajduje się tu najstarsza zabudowa stolicy, wraz z budynkiem parlamentu. Warto przy tym wspomnieć, że Wyspy Owcze cieszą się jedną z najstarszych tradycji parlamentarnych na świecie! Miejsce pełni ważną rolę w życiu Wysp Owczych już od przełomu X i XI wieku, kiedy na terenie obecnego Tinganes,odbyły się pierwsze spotkania Althingu - corocznych zgromadzeń społeczności, podczas których naradzano się, rozstrzygano spory i dzielono się wieściami. Porośnięte trawą budynki dachów zawdzięczają swój piękny kolor wybitnie morskiemu klimatowi Wysp Owczych. Sprzyjające temperatury (+12 latem, +3 zimą) i najwyższa roczna suma opadów w Europie, sprawiają że trawa rośnie jak szalona
;) Dziś Farerowie kryją w ten sposób dachy z przywiązania do tradycji. Kiedyś, w obliczu braku drewna, był to jedyny budulec, który zapewniał jako taką izolację. Obecnie położenie takiego dachu to nie lada wydatek, na który nie każdy może sobie pozwolić. Wymaga wybudowania specjalnej konstrukcji z tworzyw sztucznych, zmontowanych na kształt rusztowania, która pozwoli się trawie ukorzenić.
Tinganes
Jesteśmy odrobinę za późno - premiera już nie ma w biurze
:D
Widok na port
Odwiedzamy również mały anglikański kościółek. Nie ma tu typowej dla kościołów katolickich bogatej ornamentyki, ołtarz znajduje się natomiast pod samą ścianą – pastor odprawia mszę stojąc plecami do wiernych. Na uwagę zasługuje pięknie utrzymany przykościelny ogród oraz budynek plebanii przypominający domek hobbitów
;)
Luterański kościół - Havnar Kirkja W kościołach luterańskich, pastor odprawia mszę stojąc tyłem do wiernych.
Przychodząc na mszę, każdy z wiernych zaopatruje się w śpiewnik
Plebania, która wyglądem przypomina domek Hobbitów
;)
Samo Tórshavn jest niewielkim i dość sennym miastem. Mieszka w nim nieco ponad 17,5 tys ludzi, a "nocne życie" (jeżeli o jakimkolwiek może być w ogóle mowa) skupia się wokół portowej dzielnicy, w której znajdziemy kilka pubów (w niektórych co jakiś czas można się załapać nawet na muzykę "na żywo"
:)) Z ciekawszych obiektów (poza zabytkowym Tinganes) można wyróżnić stadion najbardziej utytułowanego farerskiego klubu piłkarskiego HB Tórshavn, będącego jednocześnie stadionem narodowym, na którym rozgrywa mecze reprezentacja tego kraju. Nasz pobyt w Tórshavn zbiegł się z wydarzeniem sportowym, którym żyły całe wyspy: meczem eliminacyjnym do Mistrzostw Świata, Wyspy Owcze - Węgry
:D W dniu wydarzenia, w całym mieście można było spotkać Madziarów przystrojonych w czerwono-biało-zielone dresy i szaliki. Humory im dopisywały, podbudowani świetnymi występami swoich piłkarzy na Euro, zdawali się być aż nadto pewni siebie. W sukces swojej drużyny wierzyli też Farerczycy, dumnie obnoszący się w białych trykotach swojej reprezentacji. Późnym wieczorem przybysze znad Dunaju, mają bardzo nietęgi miny. Szybki rzut oka na livescore, potwierdza moje przypuszczenia. Wyspy tego meczu nie przegrały, natomiast podsłuchana rozmowa dwóch obcokrajowców rzuca jeszcze więcej światła na przebieg spotkania. Węgrzy powinni się cieszyć z bezbramkowego remisu, bo wyspiarze mieli kilka znakomitych szans, aby ten mecz spokojnie wygrać.
Stadion narodowy Wysp Owczych
Koło godziny 21:00 wracamy do naszego mieszkania. Pakujemy się i sprzątamy pokój. Jutro z samego rana wyjeżdżamy.
c.d.n.
;)Dzień 7
Ostatniego dnia budzimy się o szóstej rano. Do wylotu wciąż mamy jedenaście godzin, więc nim udamy się na lotnisko, mamy jeszcze w planach dwugodzinny rejs wzdłuż klifów Vestmanna. Wynosimy nasze bagaże z pokoju, z pewnym żalem opuszczając miejsce, które na tych kilka krótkich dni stało się naszym domem. Autobus mamy o siódmej, więc jest jeszcze czas aby zjeść śniadanie i napić się gorącej kawy. Aura na zewnątrz nie jest dla nas zaskoczeniem. Pada i do tego jest wietrznie. Żegnamy się z Siggą, robiąc przed wyjściem pamiątkowe zdjęcie.
Nasza farerska gospodyni
;)
Na terminal docieramy jakieś dziesięć minut przed czasem. Z naszego mieszkania idzie się do niego niecałe pięć minut, więc nie zdążyliśmy nawet porządnie zmoknąć pomimo intensywnych opadów
:D Do Vestmanna docieramy z przesiadką na przystanku autobusowym zlokalizowanym przy stacji benzynowej, na totalnym odludziu. Dziwne miejsce na hub przesiadkowy, ale nie wnikam
:P Na tym właśnie przystanku przesiadamy się do małego busa jadącego do Vestmanna. Niestety kierowca nie dość, że totalnie nie ogarnia angielskiego, to jeszcze okazuje się niezbyt bystry –pomimo pokazywania mu ulotki ze zdjęciem przystani, wywozi nas na zadupie po drugiej strony miasta, skąd zmuszeni jesteśmy drałować pieszo. Błyskawicznie przemakamy w ulewnie padającym deszczu i gdy po 15 minutach docieramy na miejsce jedyne o czym marzymy to kawałek suchej podłogi w zadaszonym miejscu. Pod samą przystanią mija nas autobus, który wysadził nas po drugiej stronie miasta. Zrobił pętelkę i jakby nigdy nic, wrócił tą samą trasą. Ręce mi opadły z bezsilności.
Miejsca na statku zarezerwowałem jeszcze poprzedniego dnia. Aby rezerwacja była ważna, wystarczy pojawić się w kasie co najmniej pół godziny przed rejsem i dokonać płatności. (295 DKK od osoby) . Do rejsu wciąż mamy dwie godziny. Szukając schronienia, trafiamy do miejscowego liceum, które jak się okazało, w niczym nie przypominało polskich szkół. Po całym obiekcie chodzi się w samych skarpetkach, a buty zostawia się przy wejściu. Jest bardzo czysto i schludnie. Uczniów jest niewielu. Wszyscy bardzo sympatyczni i z życzliwym zainteresowaniem przyglądają się dwójce przemokniętych turystów z Polski
:D Zaglądam przez przeszklone drzwi do jednej z klas, gdzie akurat odbywają się lekcje. Sala jest bogato wyposażona w nowoczesny sprzęt laboratoryjny i urządzenia multimedialne, a każdy z uczniów zapisuje notatki w Macbooku (Tak! Każdy na ławce miał szkolnego Macbooka!)
:D Zaglądam do kantyny, w której przygotowuje nam Gorące Kubki. Podobnie jak laboratorium – również to pomieszczenie jest nowoczesne i świetnie wyposażone.
Udaje nam się trochę wyschnąć i przed dziewiątą kierujemy się do przystani, w której swoją siedzibę ma firma turystyczna The Skúvadal, organizująca rejsy do klifów. Pomimo beznadziejnej pogody, na statku mamy komplet. Pasażerowie mogą wygodnie siedzieć wewnątrz kabiny i przez okna podziwiać klify, lub (jeśli deszcz im nie straszny
;)) stać na zewnątrz na jednym z dwóch pokładów (górny i dolny). Wybieramy opcję dla odważnych
:D Rejs rozpoczyna się w fiordzie, w którym znajdują się podwodne baseny, w których hodowane są pstrągi. Kapitan wyjaśnia, że ich populacja w tym miejscu wynosi 1,2 miliona! Takie baseny można spotkać na całych Wyspach Owczych, a pstrąg jest jednym z najważniejszych farerskich towarów eksportowych.
Kółka w wodzie, to podwodne baseny, w których hoduje się pstrągi (zdjęcie pochodzi z przelotu helikopterem na Mykines)
Po około 20 minutach wypływamy na otwarte morze. Niestety dość nisko osadzone chmury nie pozwalają nam podziwiać klifów w pełnej krasie. Podobnie jak na Mykines, również tutaj maskonurów też nie widzimy – przybyliśmy na Owce o tydzień za późno : ) Widzimy za to kolonie innych ptaków, których niestety nazwy nie zapamiętałem, a i ciężko było je dostrzec bez lornetki, gdyż gniazdują w wyższych partiach klifów. Przepływamy pod bajecznie uformowanymi łukami skalnymi, a nawet wpływamy do jaskini. Wprawa kapitana budzi podziw, gdyż obok niektórych skał przepływamy w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów. (Schettino mógłby się uczyć!
;)) Po pewnym czasie większość ludzi chowa się wewnątrz statku, gdyż podmuchy wiatru są tak silne, że dla bezpieczeństwa trzeba się trzymać barierki. A deszcz i tak uniemożliwia szersze otworzenie oczu
:D
Prawdopodobnie ze względu na beznadziejną pogodę, docieramy do portu piętnaście minut przed czasem. Odbieramy z przechowalni nasze bagaże i zahaczamy jeszcze o sklep z pamiątkami. Łapiemy autobus (znów ten nieogarnięty kierowca!)
:D i jedziemy na stację przesiadkową. Podczas półgodzinnego oczekiwania na lotniskowy autobus, pijemy kawę na stacji benzynowej i wymieniamy korony farerskie na duńskie – w polskich kantorach nie udałoby nam się wymienić farerskich banknotów na złotówki) Na pamiątkę zatrzymuję sobie banknot o nominale 50 koron – na jego rewersie widnieje charakterystyczny zarys klifów Vestmanna. O godzinie 13:20 siedzimy już w ciepłym i suchym wnętrzu autobusu linii 300 i zmierzamy w stronę międzynarodowego portu lotniczego Vagar. Na zewnątrz deszcz pada z takim natężeniem, że wycieraczki nie nadążają ze ściąganiem wody z przedniej szyby. Jesteśmy w doskonałych humorach. Pomimo czasami ekstremalnych warunków pogodowych i nieoczekiwanych zmian w rozkładzie jazdy autobusów, nie udało nam się zrealizować wszystkich planów związanych z tym wyjazdem, ale za to doświadczyliśmy Wysp Owczych takimi jakimi są naprawdę – nieobliczalne i często wręcz groźne. Mieliśmy też szanse dowiedzieć się czegoś o ludziach zamieszkujących ten odizolowany archipelag oraz o historii ich kraju, a co najważniejsze – mogliśmy przez niemal tydzień obserwować codzienne życie zwykłej farerskiej rodziny, co było bardzo ciekawym doświadczeniem.
Humor dopisuje nie tylko nam. Spiker miejscowej stacji radiowej zapowiedział kolejny kawałek. W autobusie rozbrzmiewają pierwsze dźwięki szlagierowego utworu Roda Stewarta – „Have you ever seen the rain?”
;)
No widzisz. Tutaj totalna bieda
:P Byłem zaskoczony zważywszy na to, że bilety raczej do tanich nie należą (więc choćby sucharkiem wypadałoby poczęstować pasażera)
:D Postaram się jeszcze dzisiaj dodać ciąg dalszy relacji. W międzyczasie gdyby ktoś miał jakieś pytania o organizację wyjazdu, czy o same wyspy, to śmiało pytać
:) chętnie podzielę się doświadczeniem
:)
Absolutnie fenomenalne.
:shock: Czy bardzo wejdę w Waszą prywatność, jeśli zapytam o daty Waszego pobytu? Przepraszam, jeżeli gdzieś to już było wspominane.
:oops:
Bardziej mialem na mysli konkretnie wyspe Mykines. Autor napisal ze w dwie strony lecial helikopterem, a mnie ciekawi czy mozna sie tam dostac statkiem (np. z Torshavn)
:)
Dzięki z miłe słowa
:) całkowity brak czasu uniemożliwił mi dokończenie dzisiaj relacji, więc wrzucę przynajmniej ten oto epicki filmik, który powinien Was zachęcić do odwiedzenia archipelagu
;) https://vimeo.com/172487933
@geckoTak się złożyło, że mieszkam w Danii od kilku lat (przez pół roku w roku, resztę spędzam na włóczęgostwie). O ile ten kraj budzi we mnie odrazę swoją nijakością i obrzydliwym wręcz bezrefleksyjnym podejściem do życia jego mieszkańców, to do wizyty na wyspach zachęciłeś mnie, mimo że odmawiałem tej "przyjemności" przez lata będąc zapraszany na wspólny urlop przez Duńskich kolegów z firmy
;)
Zarówno Farerczycy, jak i Grenlandczycy wybitnie nie lubią, gdy zbyt mocno wiąże się ich z Duńczykami.Mają swoją własną wysublimowaną kulturę, lecz z uwagi na kwestie finansowe pewnie jeszcze długo nie zostaną niepodległe.Super relacja, Wyspy Owcze są piękne i na zawsze w pamięci pozostanie mi piękny rejs Norroną powrotny z Islandii w pięknej pogodzie.Może jeszcze dane będzie mi wrócić
;)
Fajna relacja i bardzo interesujące miejsce...szkoda jednak, ze mieszkańcy w ramach tradycji corocznie zabijają setki grindwali.https://youtu.be/ep2-_ofP19Q
@ZFRTak, to prawda. Miałem wspomnieć o tym w relacji, ale wyleciało mi z głowy. Proceder rzeczywiście haniebny, szczególnie że człowiek wykorzystuje wrodzoną lojalność tych ssaków. Polowanie wygląda tak, że kutry otaczają stado, ranią jednego z osobników i zapędzają go do zatoki. Reszta grindwali płynie za zranionym osobnikiem i kiedy wszystkie są uwięzione w zatoce, dochodzi do rzezi.Ostatnio nawet jakieś badania potwierdziły, że mięso grindwali może być rakotwórcze, bo gromadzą się w nim pierwiastki metali ciężkich. Farerczycy natomiast traktują te doniesienia jako ukryte dążenia eko-terrorystycznego lobby do wykorzenienia ich "tradycji"...
:roll: Zresztą.. obecnie oni tego mięsa nawet nie jedzą. Nie dostaniesz go w żadnym markecie na wyspach.
Fajna relacja z tego chyba najdroższego miejsca w Europie jeżeli chodzi o koszt dojazdu, nocleg i wydatki na miejscu. No i ta pogoda
:) Możesz napisać ile łącznie kosztowała was ta wyprawa?
Ja mam pytanie o bilety Atlantic Airways.Na szybko sprawdziłem teraz i Bergen-Vágar pokazują mi się za 719+794=1513 DKK. Czy to jest ta normalna cena? Czy zdradziłbyś ile płaciliście Wy (tzn. ile DKK to te "niecałe 800zł"?)?Czy to była jakaś chwilowa obniżka, czy też na tej trasie nie ma obniżek?
:mrgreen: Widzę też, że Kopenhaga-Vágar to stała cena 1398 DKK RT. Ktoś wie może czy to cena uczciwa, czy też jednak zdarzają się niższe i trzeba czekać?
:roll: Mam przeczucie, że to cena niezmienna.
:oops:
@klapioNajwiększy koszt wiązał się właśnie z przelotem (coś koło 790zł BGO-FAE oraz 260zł KTW-BGO z bagażem rejestrowanym). Na airbnb wydaliśmy 600zł od osoby (6 noclegów). Jak na warunki Wysp Owczych to bardzo tanio. Więc chętnie podzielę się namiarami, może ktoś skorzysta
:) Babeczka bardzo sympatyczna i mieszka w ścisłym centrum Tórshavn (skąd wszędzie można się dostać autobusem lub promem) Tak więc jak nie decydujemy się na wypożyczenie auta, najkorzystniej jest robić sobie takie całodniowe tripy z Torshavn.https://www.airbnb.pl/users/show/74256322Co do innych kosztów, to wydaliśmy 500 DKK (~290zł) na 4-dniowy travel pass (autobusy + promy), 295 DKK (170zł) na rejs wzdłuż klifów Vestmanna, 280DKK (160zł) na przelot helikopterem, 20 DKK (12zł) za muzeum w Klaksvik, 100 DKK (57zł) za nocleg na statku i 100 DKK (57zł, czyli ok 29zł od osoby) za nocleg na polu namiotowym. Na jedzenie wydaliśmy bardzo mało, bo przywieźliśmy kupę jedzenia z polski (w tym makarony, kaszę i inne do przygotowania na ciepło, bo wiedzieliśmy że będziemy mieli dostęp do kuchni). Jedzenie tam jest bardzo drogie, i tak najtańszy chleb tostowy to 14 DKK (7,5zł), półlitrowa woda mineralna też coś koło tego (nie opłaca się kupować, bo mają najczystszą kranówę na świecie)
:D Jakieś klopsiki w puszce kosztują 40 DKK (23zł), dżem 16DKK (9zł).. Z pamiątek to za pocztówkę trzeba wydać co najmniej 10 DKK (5,5zł), magnes coś koło 30 DKK (16zł), znaczek do Polski 17 DKK (10zł)Podsumowując:loty - 1050złhelikopter - 160złmieszkanie - 600złtravel card - 290złrejs - 170złkuszetka na statku - 57złpamiątki + jedzenie na miejscu - ~100złnocleg na polu namiotowym - 29złmuzeum - 10złjedzenie + pamiątki - 150złWięc sześciodniowa podróż na Wyspy Owcze kosztowała nas ok. 2600 zł od osoby.@kamwadpo tym jak śledziłem ceny na tym kierunku, byłbym skłonny stwierdzić, że ~1300zł za RT to standardowa cena. My jak już wspomniałem kupiliśmy za niecałe 800zł (coś koło 1300 DKK) i z tego co widzę jest obecnie całkiem sporo dat do wyboru w takiej własnie cenie. Nie wiem, czy to jakaś chwilowa obniżka czy może Atlantic Airways na stałe obniżyło ceny przelotów. Warto polować na lot z Bergen, bo jednak łatwiej się tam z Polski dostać niż do Kopenhagi (W przypadku Kopenhagi chyba najlepszym rozwiązaniem jest brać Ryanaira do Malmo i stamtąd autobusem do Kopenhagi)
Dziękuję. A gdzie widzisz te "całkiem sporo dat do wyboru w takiej właśnie cenie"? U jakiegoś pośrednika? Ja szukałem na stronie AA terminów od kwietnia 2017 i ciągle widzę 1513 DKK RT.
:oops: Dlatego zainteresowała mnie cena ok. 1400 DKK z Kopenhagi, do której mi łatwiej dostać się z miejsca, w którym mieszkam.
;) Rozumiem więc, że uważasz, iż te ceny się nie zmieniają?
:evil: I nie ma co liczyć na obniżki?
:twisted:
@kamwadsprawdzam na kayaku jakieś losowe daty w miesiącach letnich (maj, czerwiec, lipiec sierpień) z wylotem z Kopenhagi i wszędzie znajduje mi coś w przedziale 750-800zł, więc jest bardzo korzystnie. Na niższe ceny bym nie liczył, bo jak wspominałem, przez długi czas bardzo ciężko było znaleźć coś poniżej 1000zł. Zwłaszcza, że lata tam tylko jedna linia, więc nie muszą się bawić w obniżki
:)
SJK napisał:Oprócz z Kopenhagi i Bergen można też polecieć z Billund ale tam to tylko z Gdańska dostaniemy się.Chciałem zaktualizować tę informację - do Billund dostaniemy się również niedługo z Warszawy - od marca 2017 wizz air otwiera takowe połączenie
:)
zasłużona nominacja w konkursie
:)świetnie się czytało, widać że pogodę mieliście wkalkulowaną w ten wyjazd i nie stanowiła ona dla Was problemu.to chyba druga relacja na forum z Wysp Owczych, poprzednia: wyspy-owcze-bezdrzewny-raj-europy,1507,77463
@marcino123 i nie ukrywam, że ta relacja była bardzo pomocna w planowaniu naszej podróży
:) (choć nasz wypad był raczej bardziej budżetowy, tak więc czytelnicy fly4free mają możliwość skomponowania własnej podróży w oparciu o dwie relacje, w dwóch zupełnie innych wariantach - "na bogato" i "po kosztach"
;)
Te 100 koron za rozbicie namiotu to na pewno nie są najgorzej wydane pieniądze - wprost przeciwnie! Zdecydowanie gorszą inwestycją był namiot Quechua. A wyprawa fantastyczna. Zazdroszczę, mimo że... byłem na Wyspach Owczych. Teraz, po 10 latach, poczułem się na nowo zainspirowany i mam wielką ochotę tam powrócić, korzystając przy okazji z Waszych pomysłów. Przy okazji - w przyszłym roku na Wyspy Owcze będzie z Kopenhagi latał SAS.
Inwestycja to żadna, ale jako że biwakuje stosunkowo rzadko, to namiot artykułem pierwszej potrzeby u mnie nie jest
;) Aczkolwiek jak na sprzęt za 200zł sprawuje się całkiem nieźle
:D Przeżyłem w nim już dwie zawieruchy - na Wyspach Owczych i na Ziemi Ognistej
:D Co nie zmienia faktu, że do następnej wyprawy prawdopodobnie zaopatrzę się w solidniejszy sprzęt.
Gdyby ktos byl zainteresowany, to w najblizsza srode, 23 listopada o godz 18:00, bede prowadzil prelekcje (polaczona z pokazem zdjec) na temat Wysp Owczych
:) Prelekcja odbedzie sie w auli Uniwersytetu Ekonomicznego we Wroclawiu, w ramach cotygodniowego cyklu "Spotkania z Podroznikiem" organizowanego przez Klub Podroznikow BIT z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wroclawiu
:) Zapraszam! ps. sorry za brak polskich znakow, pisze z pracy
:P
Klify wzdłuż Eggjarnar
Po paru godzinach wracamy do Vagur – jak na złość akurat zaczęło się wypogadzać! :P Jemy coś na szybko na stacji i łapiemy autobus do Tvøroyri. Nieopodal tego miasteczka znajdują się najlepiej zachowane na wyspach klify bazaltowe. Pani w informacji turystycznej mówi, że to zaledwie 20 minut pieszo z miasta, jednak pomimo, że poruszamy się dość żwawo, po dwudziestu minutach nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Z oddali fotografujemy klify i ruszamy w drogę powrotną.
w okolicach Tvøroyri
Kolumny bazaltowe, którym jednak nie jest nam dane przyjrzeć się z bliska, gdyż musimy wracać na statek
Chcielibyśmy zostać na wyspie dłużej, zwłaszcza, że pogoda zrobiła się fantastyczna, lecz o 15:30 mamy rejs powrotny to Tórshavn – ostatni tego dnia. Ogólnie tego dnia było jakieś zamieszanie w funkcjonowaniu komunikacji i na skutek tego, że pani w informacji turystycznej podała nam złą godzinę odjazdu autobusu do portu, na przystanek przybywamy za późno. Postanawiamy łapać stopa i szybko przekonujemy się, że peany na cześć farerskich kierowców jakie padają z ust autostopowiczów z całego świata, są uzasadnione. Zatrzymuje się pierwszy przejeżdżający samochód. Sympatyczny pan mówi, że co prawda nie jedzie do portu ale chętnie nas tam zawiezie. Po drodze widząc dwóch chłopaków idących z plecakami poboczem drogi zatrzymuje się i pyta czy idą do portu. Po chwili mamy już w aucie komplet. Tak właśnie działa autostop na Owcach ;)
ceny w markecie - piwo tańsze od wody mineralnej :P
Na statku spotykamy Brytyjczyka, który pomógł nam na Mykines. W końcu mam poczucie, że pogoda przyszła w odpowiednim momencie. Rejs do Tórshavn obfituje w fenomenalne widoki na pobliskie wyspy. Wypływając z zatoki mamy fantastyczny obraz klifów spowitych delikatną mgłą. Nisko osadzone chmury pięknie kontrastują na tle zielonych zboczy i błękitnego nieba.
Przepływamy kolejno obok Lítla Dímun – niezwykle stromego kawałka skały, na którym dostrzegamy małą chatkę. Brytyjczyk mówi, że to schron, dla ewentualnych rozbitków (tylko jak mieliby się wspiąć po niemalże pionowych ścianach Lítla Dímun?).
Lítla Dímun
Następnie obok Stóra Dímun – wyspy o stromym stoku, spłaszczającym się przy brzegu. Dowiadujemy się, że mieszka tu ósemka ludzi, a w jednym z budynków znajduje się nawet szkoła. Nauczyciel lata helikopterem między Stóra Dímun, a Mykines, gdzie również udziela lekcji ;) dawno temu wyspa służyła jako izolatka – trzymano tu chorych na nieuleczalne wówczas, bardzo zaraźliwe choroby, takie jak cholera.
Stóra Dímun
Kolejna naszym oczom ukazuje się Sandoy – najbardziej płaska ze wszystkich wysp archipelagu. Znajduje się tu bodajże jedyna na Farojach plaża z prawdziwego zdarzenia – taka farerska riviera ;) Ze względu na chłodny klimat, wykorzystywana do celów wypoczynkowych co najwyżej w lipcu (jeżeli w ogóle)
Sandoy
Zbliżając się do Tórshavn widzimy jeszcze w oddali Hestur oraz Koltur – malutką wysepkę zamieszkałą przez… dwójkę ludzi! Przy powierzchni 2,5 km2, gęstość zaludnienia wynosi ...1,25 człowieka na km2 :D (źródło: obliczenia własne) ;) Ich jedynym łącznikiem ze światem jest helikopter linii Atlantic Airways, który przylatuje tu trzy razy w tygodniu. Lądowisko znajduje się za farmą. (Jest to jedno z najdziwaczniejszych regularnych połączeń lotniczych o jakich kiedykolwiek słyszałem) :D I pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieszkało tam prawie 50 ludzi. Cóż.. nie wszystkim uśmiecha się życie w odosobnieniu.
Ufff... to był długi dzień i jestem chyba zbyt leniwy, żeby dodać wszystko za jednym zamachem! :D wieczorem postaram się zdać relację z popołudniowego spaceru po Tórshavn. Stay tuned! ;)Dzień 6 – cz. 2
Po przybyciu do Tórshavn udajemy się jeszcze na krótki spacer po zabytkowej dzielnicy Tinganes. Znajduje się tu najstarsza zabudowa stolicy, wraz z budynkiem parlamentu. Warto przy tym wspomnieć, że Wyspy Owcze cieszą się jedną z najstarszych tradycji parlamentarnych na świecie! Miejsce pełni ważną rolę w życiu Wysp Owczych już od przełomu X i XI wieku, kiedy na terenie obecnego Tinganes,odbyły się pierwsze spotkania Althingu - corocznych zgromadzeń społeczności, podczas których naradzano się, rozstrzygano spory i dzielono się wieściami. Porośnięte trawą budynki dachów zawdzięczają swój piękny kolor wybitnie morskiemu klimatowi Wysp Owczych. Sprzyjające temperatury (+12 latem, +3 zimą) i najwyższa roczna suma opadów w Europie, sprawiają że trawa rośnie jak szalona ;) Dziś Farerowie kryją w ten sposób dachy z przywiązania do tradycji. Kiedyś, w obliczu braku drewna, był to jedyny budulec, który zapewniał jako taką izolację. Obecnie położenie takiego dachu to nie lada wydatek, na który nie każdy może sobie pozwolić. Wymaga wybudowania specjalnej konstrukcji z tworzyw sztucznych, zmontowanych na kształt rusztowania, która pozwoli się trawie ukorzenić.
Tinganes
Jesteśmy odrobinę za późno - premiera już nie ma w biurze :D
Widok na port
Odwiedzamy również mały anglikański kościółek. Nie ma tu typowej dla kościołów katolickich bogatej ornamentyki, ołtarz znajduje się natomiast pod samą ścianą – pastor odprawia mszę stojąc plecami do wiernych. Na uwagę zasługuje pięknie utrzymany przykościelny ogród oraz budynek plebanii przypominający domek hobbitów ;)
Luterański kościół - Havnar Kirkja
W kościołach luterańskich, pastor odprawia mszę stojąc tyłem do wiernych.
Przychodząc na mszę, każdy z wiernych zaopatruje się w śpiewnik
Plebania, która wyglądem przypomina domek Hobbitów ;)
Samo Tórshavn jest niewielkim i dość sennym miastem. Mieszka w nim nieco ponad 17,5 tys ludzi, a "nocne życie" (jeżeli o jakimkolwiek może być w ogóle mowa) skupia się wokół portowej dzielnicy, w której znajdziemy kilka pubów (w niektórych co jakiś czas można się załapać nawet na muzykę "na żywo" :)) Z ciekawszych obiektów (poza zabytkowym Tinganes) można wyróżnić stadion najbardziej utytułowanego farerskiego klubu piłkarskiego HB Tórshavn, będącego jednocześnie stadionem narodowym, na którym rozgrywa mecze reprezentacja tego kraju. Nasz pobyt w Tórshavn zbiegł się z wydarzeniem sportowym, którym żyły całe wyspy: meczem eliminacyjnym do Mistrzostw Świata, Wyspy Owcze - Węgry :D W dniu wydarzenia, w całym mieście można było spotkać Madziarów przystrojonych w czerwono-biało-zielone dresy i szaliki. Humory im dopisywały, podbudowani świetnymi występami swoich piłkarzy na Euro, zdawali się być aż nadto pewni siebie. W sukces swojej drużyny wierzyli też Farerczycy, dumnie obnoszący się w białych trykotach swojej reprezentacji. Późnym wieczorem przybysze znad Dunaju, mają bardzo nietęgi miny. Szybki rzut oka na livescore, potwierdza moje przypuszczenia. Wyspy tego meczu nie przegrały, natomiast podsłuchana rozmowa dwóch obcokrajowców rzuca jeszcze więcej światła na przebieg spotkania. Węgrzy powinni się cieszyć z bezbramkowego remisu, bo wyspiarze mieli kilka znakomitych szans, aby ten mecz spokojnie wygrać.
Stadion narodowy Wysp Owczych
Koło godziny 21:00 wracamy do naszego mieszkania. Pakujemy się i sprzątamy pokój. Jutro z samego rana wyjeżdżamy.
c.d.n. ;)Dzień 7
Ostatniego dnia budzimy się o szóstej rano. Do wylotu wciąż mamy jedenaście godzin, więc nim udamy się na lotnisko, mamy jeszcze w planach dwugodzinny rejs wzdłuż klifów Vestmanna. Wynosimy nasze bagaże z pokoju, z pewnym żalem opuszczając miejsce, które na tych kilka krótkich dni stało się naszym domem. Autobus mamy o siódmej, więc jest jeszcze czas aby zjeść śniadanie i napić się gorącej kawy. Aura na zewnątrz nie jest dla nas zaskoczeniem. Pada i do tego jest wietrznie. Żegnamy się z Siggą, robiąc przed wyjściem pamiątkowe zdjęcie.
Nasza farerska gospodyni ;)
Na terminal docieramy jakieś dziesięć minut przed czasem. Z naszego mieszkania idzie się do niego niecałe pięć minut, więc nie zdążyliśmy nawet porządnie zmoknąć pomimo intensywnych opadów :D Do Vestmanna docieramy z przesiadką na przystanku autobusowym zlokalizowanym przy stacji benzynowej, na totalnym odludziu. Dziwne miejsce na hub przesiadkowy, ale nie wnikam :P Na tym właśnie przystanku przesiadamy się do małego busa jadącego do Vestmanna. Niestety kierowca nie dość, że totalnie nie ogarnia angielskiego, to jeszcze okazuje się niezbyt bystry –pomimo pokazywania mu ulotki ze zdjęciem przystani, wywozi nas na zadupie po drugiej strony miasta, skąd zmuszeni jesteśmy drałować pieszo. Błyskawicznie przemakamy w ulewnie padającym deszczu i gdy po 15 minutach docieramy na miejsce jedyne o czym marzymy to kawałek suchej podłogi w zadaszonym miejscu. Pod samą przystanią mija nas autobus, który wysadził nas po drugiej stronie miasta. Zrobił pętelkę i jakby nigdy nic, wrócił tą samą trasą. Ręce mi opadły z bezsilności.
Miejsca na statku zarezerwowałem jeszcze poprzedniego dnia. Aby rezerwacja była ważna, wystarczy pojawić się w kasie co najmniej pół godziny przed rejsem i dokonać płatności. (295 DKK od osoby) . Do rejsu wciąż mamy dwie godziny. Szukając schronienia, trafiamy do miejscowego liceum, które jak się okazało, w niczym nie przypominało polskich szkół. Po całym obiekcie chodzi się w samych skarpetkach, a buty zostawia się przy wejściu. Jest bardzo czysto i schludnie. Uczniów jest niewielu. Wszyscy bardzo sympatyczni i z życzliwym zainteresowaniem przyglądają się dwójce przemokniętych turystów z Polski :D Zaglądam przez przeszklone drzwi do jednej z klas, gdzie akurat odbywają się lekcje. Sala jest bogato wyposażona w nowoczesny sprzęt laboratoryjny i urządzenia multimedialne, a każdy z uczniów zapisuje notatki w Macbooku (Tak! Każdy na ławce miał szkolnego Macbooka!) :D Zaglądam do kantyny, w której przygotowuje nam Gorące Kubki. Podobnie jak laboratorium – również to pomieszczenie jest nowoczesne i świetnie wyposażone.
Udaje nam się trochę wyschnąć i przed dziewiątą kierujemy się do przystani, w której swoją siedzibę ma firma turystyczna The Skúvadal, organizująca rejsy do klifów. Pomimo beznadziejnej pogody, na statku mamy komplet. Pasażerowie mogą wygodnie siedzieć wewnątrz kabiny i przez okna podziwiać klify, lub (jeśli deszcz im nie straszny ;)) stać na zewnątrz na jednym z dwóch pokładów (górny i dolny). Wybieramy opcję dla odważnych :D Rejs rozpoczyna się w fiordzie, w którym znajdują się podwodne baseny, w których hodowane są pstrągi. Kapitan wyjaśnia, że ich populacja w tym miejscu wynosi 1,2 miliona! Takie baseny można spotkać na całych Wyspach Owczych, a pstrąg jest jednym z najważniejszych farerskich towarów eksportowych.
Kółka w wodzie, to podwodne baseny, w których hoduje się pstrągi (zdjęcie pochodzi z przelotu helikopterem na Mykines)
Po około 20 minutach wypływamy na otwarte morze. Niestety dość nisko osadzone chmury nie pozwalają nam podziwiać klifów w pełnej krasie. Podobnie jak na Mykines, również tutaj maskonurów też nie widzimy – przybyliśmy na Owce o tydzień za późno : ) Widzimy za to kolonie innych ptaków, których niestety nazwy nie zapamiętałem, a i ciężko było je dostrzec bez lornetki, gdyż gniazdują w wyższych partiach klifów. Przepływamy pod bajecznie uformowanymi łukami skalnymi, a nawet wpływamy do jaskini. Wprawa kapitana budzi podziw, gdyż obok niektórych skał przepływamy w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów. (Schettino mógłby się uczyć! ;)) Po pewnym czasie większość ludzi chowa się wewnątrz statku, gdyż podmuchy wiatru są tak silne, że dla bezpieczeństwa trzeba się trzymać barierki. A deszcz i tak uniemożliwia szersze otworzenie oczu :D
Prawdopodobnie ze względu na beznadziejną pogodę, docieramy do portu piętnaście minut przed czasem. Odbieramy z przechowalni nasze bagaże i zahaczamy jeszcze o sklep z pamiątkami. Łapiemy autobus (znów ten nieogarnięty kierowca!) :D i jedziemy na stację przesiadkową. Podczas półgodzinnego oczekiwania na lotniskowy autobus, pijemy kawę na stacji benzynowej i wymieniamy korony farerskie na duńskie – w polskich kantorach nie udałoby nam się wymienić farerskich banknotów na złotówki) Na pamiątkę zatrzymuję sobie banknot o nominale 50 koron – na jego rewersie widnieje charakterystyczny zarys klifów Vestmanna.
O godzinie 13:20 siedzimy już w ciepłym i suchym wnętrzu autobusu linii 300 i zmierzamy w stronę międzynarodowego portu lotniczego Vagar. Na zewnątrz deszcz pada z takim natężeniem, że wycieraczki nie nadążają ze ściąganiem wody z przedniej szyby. Jesteśmy w doskonałych humorach. Pomimo czasami ekstremalnych warunków pogodowych i nieoczekiwanych zmian w rozkładzie jazdy autobusów, nie udało nam się zrealizować wszystkich planów związanych z tym wyjazdem, ale za to doświadczyliśmy Wysp Owczych takimi jakimi są naprawdę – nieobliczalne i często wręcz groźne. Mieliśmy też szanse dowiedzieć się czegoś o ludziach zamieszkujących ten odizolowany archipelag oraz o historii ich kraju, a co najważniejsze – mogliśmy przez niemal tydzień obserwować codzienne życie zwykłej farerskiej rodziny, co było bardzo ciekawym doświadczeniem.
Humor dopisuje nie tylko nam. Spiker miejscowej stacji radiowej zapowiedział kolejny kawałek. W autobusie rozbrzmiewają pierwsze dźwięki szlagierowego utworu Roda Stewarta – „Have you ever seen the rain?” ;)
https://www.youtube.com/watch?v=2oX2FSv4Rys :D
Dziękuję za uwagę :)