@tropikey na wycieczce po Salar de Uyuni byliśmy dokładnie 17-19.02 - mniej więcej połowa lutego (dzięki @YeahBunny).Wstajemy rano w nocy, ogarniamy szybkie śniadanie oraz podstawową toaletę, zbieramy rzeczy, pakujemy je do samochodu i ... jeden z naszych towarzyszy wskazuje palcem do góry ... na niebo. Ja !@#$%, w życiu nie widziałem drogi mlecznej w tak wspaniałym wydaniu! Brak prądu w całej okolicy jednak robi swoje
:)
Po naszym zachwycie ruszamy dalej i na start, na wschód słońca, docieramy nad gejzery (Sol de Manana).
Kolejny przystanek (przymusowy) był przy Aguas Termales Chalviri, ponieważ złapaliśmy gumę i trzeba było wymienić koło. To była miła chwila odpoczynku, w temperaturze którą pamiętaliśmy jeszcze przed wysokością 3000m n.p.m.
:)
Dalsza podróż to pustynia Desierto de Salvador Dali. Tutaj nasz przewodnik rozmawiał z innymi osobami przez krótkofalówkę o warunkach na trasie i wspólnie z ekipą zdecydowaliśmy, że rezygnujemy z dalszej podróży do Laguny Verde oraz Blanca i wracamy nad Lagunę Colorada - zapowiadano piękna pogodę. Z perspektywy czasu uważam, że mając prywatne auto pewnie zobaczylibyśmy i jedno i drugie, ale w grupie podejmuje się wspólne decyzje. Trudno, trzeba będzie jeszcze raz odwiedzić ten region i może wejść na wulkan Licancabur, z którego widać obie laguny
:)
Sama Laguna Colorada - muszę przyznać, że warto było dać jej szansę przy korzystnej pogodzie. Mimo, że wiele już w życiu widziałem pięknych widoków, ten zdecydowanie uplasował się wysoko w rankingu.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o kilka punktów: miasteczko Villa Mar, Laguna Catal (zwaną też Laguna Negra), Valle de las Rocas lub Bosque De Piedras oraz miasto San Cristobal.
Cała wycieczka zakończyła się chwilę po godzinie 18:30.Tego samego dnia postanawiamy odpocząć i nie jechać nigdzie dalej na noc. Zatrzymujemy się w Almudena Suites Uyuni i udajemy się do Minuteman Pizza na wspólny posiłek i pożegnanie z naszymi towarzyszami wycieczki - wszyscy w nocy wracają (część od razu do La Paz, a część wybiera się na karnawał do Oruro).
My z samego rana organizujemy sobie transport na wschód - najpierw do Tupizy, a następnie do Tarija, miasta i regionu, które słynie z piwowarstwa, uprawy winorośli oraz produkcji wina. Ma to o tyle znaczenie, że trafimy tam na sam finał karnawału, gdzie wtorek przed Środą Popielcową obchodzi się inaczej niż w naszym kraju.
Naszego Land Cruiser'a 4x4 zamieniamy na lokalnego bus'a, gdzie mimowolnie staję się fanem peruwiańskiej grupy muzycznej Corazón Serrano, a w przerwie w restauracji zamawiam danie o nazwie "to co wszyscy / to co na stole obok" - ryż, warzywa oraz gulasz z mięsa (nie wiadomo jakiego). Było smaczne, ale nazwy kompletnie nie pamiętam
:)
Do Tupizy dojechaliśmy na tyle wcześnie, że postanawiamy od razu jechać do Tarija. Gdyby ktoś chciał nieco lepiej poznać region, to zapisałem sobie kilka pkt do odwiedzenia: - Miradord "Corazon de Jesus", - Puerta del Diablo, - Valle do los Machos, - Canon del Inca, - Quebrada de Palala. W Tarija byliśmy chwilę po godzinie 17 i od razu na dworcu Termianl Humberto Ichazu dało się zauważyć, że region słynie z produkcji wina - wokół dworca rozstawione są stragany z regionalnymi trunkami, gdzie lokalsi zapraszają na degustację. Jak nie lubię czerwonych, słodkich win, to Campinas Chapacas Chocolate było naprawdę smaczne.
Samo odwiedzenie miasta było bardzo ciekawe, bo jest ono zupełnie omijane przez turystów. Na booking.com były może dostępne 2 noclegi, których cena nie była akceptowalna, a na Airbnb z 5. Wybrałem opcję z Airbnb, gdzie gospodarzem jest Fabian, który był zszokowany, że ktoś taki jak my (z dalekiego kraju - Polska) przyjechał do Tarija. A jak się okazało, że jeszcze rozmawiamy po hiszpańsku, to zbiegła się cała jego rodzina (najpierw żona Fabiana, która witała się z moją małżonką jak najlepsze kumpele), potem przyszła mama Fabiana, a na koniec seniorka rodu, która przytulała moją małżonkę jak swoją wnuczkę
:D Takie chwile lubię, bo pokazują, że warto podróżować i uczyć się języków obcych (innych niż angielski).
Po załatwieniu noclegu postanawiamy wyskoczyć na miasto, aby zobaczyć centrum i coś zjeść. Jak już wspominałem wcześniej, karnawał w Ameryce Południowej jest obchodzony nieco inaczej - nazwę to Śmigus-dyngus w wersji hard (przez kilka dni). W Boliwii charakterystycznym zwyczajem jest oblewanie się wodą i pryskanie pianką w sprayu. Centrum Tarija wyglądało tak:
Na jedzenie wyskoczyliśmy do La Juntada El Club, gdzie specjalnością są ogromne Milanesy.
W następnym dniu chcieliśmy zorganizować transport do kolejnego miasta na wschód (Villamontes), ale okazało się to niemożliwe. We wtorek przed Środą Popielcową całe miast uruchomiło "fiesta mode" - na ulicach każdy mięsny sklep wystawił grilla, gdzie zamawiało się surową porcję mięsa, którą kucharz dla zamawiającego przygotowywał + w tych samych punktach za darmo nalewali wszystkim alkohol (piwo / wino).
Dodatkowo wszystkie firmy transportowe były pozamykane, bo pracownicy tych firm rozstawiali stoliki przed siedzibami i degustowali wszystko co popadnie. Próba załatwienia czegokolwiek kończyła się słowem "manana". Tak "wesołego" narodu nie widziałem nawet podczas karnawału w Rio de Janerio. Zamówiliśmy kolejny nocleg u Fabiana i poszliśmy zwiedzać miasto
;)
Następnego dnia wybieramy ostatni transport do Villamontes, bo pewnie wcześniej nikt nie będzie w stanie legalnie prowadzić autobusu. Busy do Villamontes odjeżdżają z Terminal de buses Tarija.
Do Villamontes docieramy chwilę po godzinie 22, gdzie na booking.com, podobnie jak poprzednio, były dwie opcje do wyboru. Zatrzymujemy się w Eco Hotel Gota del Chaco.Villamontes to był nasz ostatni przystanek w Boliwii, gdzie dalej jechaliśmy na wschód drogą RN11 w stronę Paragwaju (na Filadelfię i Asuncion).
Z samego rana wyskakuję na dworzec Terminal de Buses Interdepartamental, aby dopytać o dostępność przejazdu do Paragwaju (wcześniej w necie wyczytałem, że w tygodniu dostępne są tylko 2 albo 3 autobusy). Będąc na dworcu o godzinie 8:30 okazało się, że punkt sprzedaży nie jest jeszcze otwarty i muszę przyjść później.
Pojawiam się ponownie przed godziną 11:30 i udaje się załatwić wyjazd na następny dzień (a właściwie za pół dnia, ponieważ jest to nocny autobus i wyjazd z Villamontes był o 2:00 rano). Firma, która oferuje transport to Trans Rosario.
W drodze powrotnej robię kilka zdjęć z drogi RN9, gdzie mija mnie dziwny pojazd
:P
Pozwolę sobie zapytać: po co stać w kolejce do wagonika 2,5h i stresować się czy się zdąży na samolot, jak można zejść do dolnej stacji na nogach w ~40 min?
@Gadekk: nie chce odpowiadać za Autora, ale za to podpowiem, że w podobnych sytuacjach z pomocą, bez konieczności poniesienia żadnych realnych kosztów, przychodzi np. Expedia.us
;-)
@elgigio, @Gadekk, @marek2011 proszę o chwilę cierpliwości i odpowiem na Wasze pytania - aktualnie we Wrocławiu przydaje się każda para rąk do pomocy, a wieczorem bez prądu nie mam już możliwości odpisania.
@tropikey dzięki za przypomnienie i mobilizację
:) Tyle co wróciłem z innej podróży, gdzie standardowo miałem ograniczony czas. Mamy teraz w PL dłuższy weekend, więc obiecuję, że nadrobię
:)
Być może mi to umknęło, ale chyba nie pisałeś nigdzie, w jakim dokładnie okresie tam byliście. W kontekście wspomnianej w ostatnim wpisie "ucieczki przed polską zimą" oraz obecność wody na solnisku, zakładam, że był to pewnie luty, ale czy mógłbyś doprecyzować? Interesuje mnie zwłaszcza, na kiedy przypadła wycieczka po Salar de Uyuni.
@tropikey na wycieczce po Salar de Uyuni byliśmy dokładnie 17-19.02 - mniej więcej połowa lutego (dzięki @YeahBunny).Wstajemy
ranow nocy, ogarniamy szybkie śniadanie oraz podstawową toaletę, zbieramy rzeczy, pakujemy je do samochodu i ... jeden z naszych towarzyszy wskazuje palcem do góry ... na niebo. Ja !@#$%, w życiu nie widziałem drogi mlecznej w tak wspaniałym wydaniu! Brak prądu w całej okolicy jednak robi swoje :)Po naszym zachwycie ruszamy dalej i na start, na wschód słońca, docieramy nad gejzery (Sol de Manana).
Kolejny przystanek (przymusowy) był przy Aguas Termales Chalviri, ponieważ złapaliśmy gumę i trzeba było wymienić koło. To była miła chwila odpoczynku, w temperaturze którą pamiętaliśmy jeszcze przed wysokością 3000m n.p.m. :)
Dalsza podróż to pustynia Desierto de Salvador Dali. Tutaj nasz przewodnik rozmawiał z innymi osobami przez krótkofalówkę o warunkach na trasie i wspólnie z ekipą zdecydowaliśmy, że rezygnujemy z dalszej podróży do Laguny Verde oraz Blanca i wracamy nad Lagunę Colorada - zapowiadano piękna pogodę. Z perspektywy czasu uważam, że mając prywatne auto pewnie zobaczylibyśmy i jedno i drugie, ale w grupie podejmuje się wspólne decyzje. Trudno, trzeba będzie jeszcze raz odwiedzić ten region i może wejść na wulkan Licancabur, z którego widać obie laguny :)
Sama Laguna Colorada - muszę przyznać, że warto było dać jej szansę przy korzystnej pogodzie. Mimo, że wiele już w życiu widziałem pięknych widoków, ten zdecydowanie uplasował się wysoko w rankingu.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o kilka punktów: miasteczko Villa Mar, Laguna Catal (zwaną też Laguna Negra), Valle de las Rocas lub Bosque De Piedras oraz miasto San Cristobal.
Cała wycieczka zakończyła się chwilę po godzinie 18:30.Tego samego dnia postanawiamy odpocząć i nie jechać nigdzie dalej na noc. Zatrzymujemy się w Almudena Suites Uyuni i udajemy się do Minuteman Pizza na wspólny posiłek i pożegnanie z naszymi towarzyszami wycieczki - wszyscy w nocy wracają (część od razu do La Paz, a część wybiera się na karnawał do Oruro).
My z samego rana organizujemy sobie transport na wschód - najpierw do Tupizy, a następnie do Tarija, miasta i regionu, które słynie z piwowarstwa, uprawy winorośli oraz produkcji wina. Ma to o tyle znaczenie, że trafimy tam na sam finał karnawału, gdzie wtorek przed Środą Popielcową obchodzi się inaczej niż w naszym kraju.
Naszego Land Cruiser'a 4x4 zamieniamy na lokalnego bus'a, gdzie mimowolnie staję się fanem peruwiańskiej grupy muzycznej Corazón Serrano, a w przerwie w restauracji zamawiam danie o nazwie "to co wszyscy / to co na stole obok" - ryż, warzywa oraz gulasz z mięsa (nie wiadomo jakiego). Było smaczne, ale nazwy kompletnie nie pamiętam :)
https://youtu.be/YjwiMDjgKog?feature=shared
Do Tupizy dojechaliśmy na tyle wcześnie, że postanawiamy od razu jechać do Tarija. Gdyby ktoś chciał nieco lepiej poznać region, to zapisałem sobie kilka pkt do odwiedzenia:
- Miradord "Corazon de Jesus",
- Puerta del Diablo,
- Valle do los Machos,
- Canon del Inca,
- Quebrada de Palala.
W Tarija byliśmy chwilę po godzinie 17 i od razu na dworcu Termianl Humberto Ichazu dało się zauważyć, że region słynie z produkcji wina - wokół dworca rozstawione są stragany z regionalnymi trunkami, gdzie lokalsi zapraszają na degustację. Jak nie lubię czerwonych, słodkich win, to Campinas Chapacas Chocolate było naprawdę smaczne.
Samo odwiedzenie miasta było bardzo ciekawe, bo jest ono zupełnie omijane przez turystów. Na booking.com były może dostępne 2 noclegi, których cena nie była akceptowalna, a na Airbnb z 5. Wybrałem opcję z Airbnb, gdzie gospodarzem jest Fabian, który był zszokowany, że ktoś taki jak my (z dalekiego kraju - Polska) przyjechał do Tarija. A jak się okazało, że jeszcze rozmawiamy po hiszpańsku, to zbiegła się cała jego rodzina (najpierw żona Fabiana, która witała się z moją małżonką jak najlepsze kumpele), potem przyszła mama Fabiana, a na koniec seniorka rodu, która przytulała moją małżonkę jak swoją wnuczkę :D Takie chwile lubię, bo pokazują, że warto podróżować i uczyć się języków obcych (innych niż angielski).
Po załatwieniu noclegu postanawiamy wyskoczyć na miasto, aby zobaczyć centrum i coś zjeść. Jak już wspominałem wcześniej, karnawał w Ameryce Południowej jest obchodzony nieco inaczej - nazwę to Śmigus-dyngus w wersji hard (przez kilka dni). W Boliwii charakterystycznym zwyczajem jest oblewanie się wodą i pryskanie pianką w sprayu. Centrum Tarija wyglądało tak:
Na jedzenie wyskoczyliśmy do La Juntada El Club, gdzie specjalnością są ogromne Milanesy.
W następnym dniu chcieliśmy zorganizować transport do kolejnego miasta na wschód (Villamontes), ale okazało się to niemożliwe. We wtorek przed Środą Popielcową całe miast uruchomiło "fiesta mode" - na ulicach każdy mięsny sklep wystawił grilla, gdzie zamawiało się surową porcję mięsa, którą kucharz dla zamawiającego przygotowywał + w tych samych punktach za darmo nalewali wszystkim alkohol (piwo / wino).
Dodatkowo wszystkie firmy transportowe były pozamykane, bo pracownicy tych firm rozstawiali stoliki przed siedzibami i degustowali wszystko co popadnie. Próba załatwienia czegokolwiek kończyła się słowem "manana". Tak "wesołego" narodu nie widziałem nawet podczas karnawału w Rio de Janerio. Zamówiliśmy kolejny nocleg u Fabiana i poszliśmy zwiedzać miasto ;)
Następnego dnia wybieramy ostatni transport do Villamontes, bo pewnie wcześniej nikt nie będzie w stanie legalnie prowadzić autobusu. Busy do Villamontes odjeżdżają z Terminal de buses Tarija.
Do Villamontes docieramy chwilę po godzinie 22, gdzie na booking.com, podobnie jak poprzednio, były dwie opcje do wyboru. Zatrzymujemy się w Eco Hotel Gota del Chaco.Villamontes to był nasz ostatni przystanek w Boliwii, gdzie dalej jechaliśmy na wschód drogą RN11 w stronę Paragwaju (na Filadelfię i Asuncion).
Z samego rana wyskakuję na dworzec Terminal de Buses Interdepartamental, aby dopytać o dostępność przejazdu do Paragwaju (wcześniej w necie wyczytałem, że w tygodniu dostępne są tylko 2 albo 3 autobusy). Będąc na dworcu o godzinie 8:30 okazało się, że punkt sprzedaży nie jest jeszcze otwarty i muszę przyjść później.
Pojawiam się ponownie przed godziną 11:30 i udaje się załatwić wyjazd na następny dzień (a właściwie za pół dnia, ponieważ jest to nocny autobus i wyjazd z Villamontes był o 2:00 rano). Firma, która oferuje transport to Trans Rosario.
W drodze powrotnej robię kilka zdjęć z drogi RN9, gdzie mija mnie dziwny pojazd :P