Dodaj Komentarz
Komentarze (10)
ancyna
4 stycznia 2025 23:08
Odpowiedz
Szybko zauważyłam pewną niewygodną prawidłowość – nowe pojazdy pojawiają się na tych stronach zazwyczaj około 1 w nocy naszego czasu, kiedy w Australii właśnie zaczyna się dzień i Jack czy Lizzie wypiją już pierwszą kawę. Zdarzało mi się budzić w środku nocy, odświeżać stronki na telefonie, a potem wracać do łóżka. Sprawdzałam je także w ciągu dnia, w różnych miejscach i momentach. Nawet gdy trafiała się odpowiadająca mi oferta, samo kliknięcie „zarezerwuj” nie wystarczało – to był dopiero pierwszy krok. Rezerwacja musiała zostać zaakceptowana przez pośrednika i przekazana do wypożyczalni kamperów do ostatecznego zatwierdzenia. Minął tydzień, a ja wciąż bez sukcesu.Na dwa tygodnie przed terminem podróży zapadły decyzje: lecimy!Zabookowałam dwa noclegi w okolicach Perth: https://www.tripadvisor.com.au/Hotel_Re ... ralia.html - teoretycznie za 145 euro, ale wykorzystując 2 rewardsy od hotels zapłaciłam całe 112 zł ?, aktywując przy okazji ubezpieczenie turystyczne z karty Paribas Gold. Na drugi dzień po planowanym przylocie kupiłam bilety na prom na Rottnest Island - wyspę, którą koniecznie chciałam odwiedzić: https://www.sealink.com.au/ . Na 9 dni przed terminem dało się je kupić w całkiem promocyjnej cenie - 160 zł za osobę w dwie strony (płacąc Revolutem), w kwocie tej zawarta jest już opłata za wstęp. Zarezerwowałam też rowery na dzienny pobyt: https://ria.rentrax.io/nine, 86 zł pax. Odpowiedniego kampera nadal nie było, zaczęłam nastawiać się na wynajem auta na prawie cały okres pobytu i spokojną podróż wzdłuż oceanu aż do Exmouth. Właściwie to zaczęła mnie pociągać wizja jazdy bez większego planu, przed siebie, tyle ile będzie się chciało. Nie pędzić, a powoli delektować się tym ogromnym krajem. I tak całego nie zobaczę, chcę odpocząć - myślałam. Wtedy przyszło mi do głowy by pogadać o tej wyprawie z AI. Co się okazało? Że to co robiłam wcześniej godzinami (a nawet czasem tygodniami), Sztuczna Inteligencja ogarnia w parę sekund. Że moją rolą jest tylko odpowiednio zdefiniować swoje potrzeby, klarownie jej to wytłumaczyć i zweryfikować czy nie gada głupot. Muszę stwierdzić, że jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tej nowej rzeczywistości, w której rzucam hasło typu “atrakcje po drodze” i dostaję obszerny plan podróży i na koniec jeszcze dobrotliwe rady typu:"Sprawdzajcie prognozy pogody i warunki drogowe przed wyjazdem.Pamiętajcie o odpowiednim zapasie paliwa, zwłaszcza w mniej zaludnionych rejonach.Dajcie znać, jeśli potrzebujecie jeszcze jakichś zmian lub dodatkowych informacji!"Świat oszalał
;-) Tymczasem AI pstryknęła cyfrowymi palcami i wyrzuciła z siebie:Dzień 1: 3 listopada – Perth do Cervantes09:00 – Wyjazd z Perth.11:00 – Wydmy w Lancelin – przystanek na krótki spacer po imponujących białych wydmach.12:00 – Wyjazd do Cervantes (60 km, 45 min).12:45 – Lunch w Cervantes (np. Lobster Shack – znana z lokalnych owoców morza).14:00-16:00 – Zwiedzanie Pinnacles Desert w Nambung National Park (unikalne formacje skalne w piasku).16:30 – Zakwaterowanie: Cervantes Pinnacles Motel lub alternatywa: Cervantes Lodge Backpackers (tańsza opcja, od 50 AUD/os.).18:00 – Kolacja: Seafood Delights – popularne miejsce z owocami morza i lokalną kuchnią.Dzień 2: 4 listopada – Cervantes do Geraldton09:00 – Wyjazd z Cervantes.10:30 – Lesueur National Park (krótka wycieczka po parku, słynącym z bogactwa roślinności, zwłaszcza dzikich kwiatów).12:00 – Wyjazd do Geraldton (100 km, 1 godzina).13:15 – Lunch w Salt Dish – budżetowe dania z lokalnymi składnikami.14:30-15:30 – Zwiedzanie: HMAS Sydney Memorial – imponujący pomnik marynarki wojennej.16:00-17:00 – Zwiedzanie Point Moore Lighthouse – krótki spacer i wizyta przy latarni morskiej.17:30 – Zakwaterowanie: Geraldton Backpackers on the Foreshore lub alternatywa: Chapman Valley Eco Farm Stay – budżetowy nocleg na farmie (od 60 AUD/os.).18:30 – Kolacja: Jaffle Shack – lokalna knajpka serwująca niedrogie dania.Dzień 3: 5 listopada – Geraldton do Hamelin Pool09:00 – Wyjazd z Geraldton.12:00 – Toolonga Nature Reserve (krótka wycieczka, jeśli są asfaltowe drogi, malownicze tereny naturalne, dobre na krótki postój).13:00 – Przejazd do Hamelin Pool (100 km, 1 godzina).14:00-15:30 – Zwiedzanie stromatolitów w Hamelin Pool (najstarsze żywe organizmy na świecie).16:00 – Zakwaterowanie: Hamelin Pool Caravan Park lub alternatywa: Monkey Mia Dolphin Resort).18:30 – Kolacja w restauracji kempingowej.Dzień 4: 6 listopada – Hamelin Pool do Monkey Mia09:00 – Wyjazd z Hamelin Pool.09:30-10:00 – Shell Beach (niesamowita plaża pokryta miliardami muszelek, spacer wzdłuż brzegu).10:30 – Eagle Bluff Lookout (krótki przystanek na widoki z klifu na Shark Bay).12:00 – Lunch w Denham (polecana knajpa: Shark Bay Takeaway – niedrogie ryby i frytki).14:00 – Przyjazd do Monkey Mia.15:00-16:00 – Relaks na plaży, ewentualnie krótki spacer.17:00 – Zakwaterowanie: Monkey Mia Dolphin Resort lub Denham Seaside Tourist Village (alternatywa w Denham).18:30 – Kolacja w hotelowej restauracji.Dzień 5: 7 listopada – Monkey Mia - Carnarvon06:30-07:30 – Poranne karmienie delfinów w Monkey Mia (organizowane przez WA’s Department of Parks and Environment).09:00 – Wyjazd do Carnarvon (300 km, 3,5 godziny).12:30 – Lunch w Carnarvon (np. Harbourside Cafe – popularna lokalna kawiarnia z widokiem na port).14:00-16:00 – Spacer po Fascine – malowniczy nadbrzeżny deptak, i wizyta na One Mile Jetty (historyczny pomost).17:00 – Zakwaterowanie: Carnarvon Motel lub alternatywa: Farmstay w Carnarvon (np. Outback Oasis Caravan Park, opcje budżetowe).18:30 – Kolacja w Gascoyne Junction Pub & Cafe.Dzień 6: 8 listopada – Carnarvon do Coral Bay09:00 – Wyjazd z Carnarvon.12:00 – Przyjazd do Coral Bay.12:30 – Lunch w Bill's Tavern – budżetowa restauracja, popularna wśród turystów.13:00-17:00 – Relaks i snorkelling na plaży w Coral Bay.17:00 – Zakwaterowanie: Ningaloo Coral Bay Backpackers lub alternatywa: Coral Bay Eco Lodge.18:30 – Kolacja w Ningaloo Reef Cafe.Dzień 7: 9 listopada – Coral Bay (Ningaloo Marine Park)09:00 – Dzień wycieczek: snorkelling w Turquoise Bay, kajakowanie w Osprey Bay.12:00 – Lunch na plaży (piknik).13:00-17:00 – Eksploracja Jurabi Turtle Center.17:00 – Powrót na nocleg: Ningaloo Coral Bay Backpackers.Dzień 8-9: 10-11 listopada – Coral Bay do Exmouth09:00 – Wyjazd do Exmouth (200 km, 2 godziny).11:00-17:00 – Zwiedzanie Cape Range National Park.17:00 – Zakwaterowanie: Potshot Hotel Resort.18:30 – Kolacja: Whalebone Brewing Company Dzień 10: 12 listopada – Exmouth do Kalbarri09:00 – Wyjazd z Exmouth.15:00 – Przyjazd do Kalbarri (snorkelling, papugi).17:00 – Zakwaterowanie: Kalbarri Palm Resort.Dzień 11: 13 listopada – Kalbarri National ParkCały dzień na zwiedzanie parku (szlaki, punkty widokowe).Dzień 12: 14 listopada – Kalbarri do Yanchep09:00 – Wyjazd do Yanchep.Dzień 13: 15 listopada – Yanchep National Park- PerthPrzyznam, że czasu na szczegółową weryfikację mi zabrakło ale i tak nie zamierzałam się trzymać sztywno tego pieczołowicie rozpisanego harmonogramu
;-) Tymczasem na 5 dni przed wylotem obudziłam się bladym świtem i jak co dzień zajrzałam na strony z relokacjami. I.. JEST! Wymarzony, wyczekany, teraz już się uda, czuję to! Co prawda nie z Exmouth, a z Broome, ale to nawet lepiej – stamtąd łatwiej ogarnąć lot powrotny. Po szybkim sprawdzeniu, że Virgin Australia proponuje akceptowalną cenę, w moim zaspanym mózgu wszystko złożyło się w jedną całość. Dobra, klikam! Serce bije mi tak mocno jakbym jakimś cudem zdecydowała się przebiec maraton, mijają długie sekundy. Nerwowo odświeżam skrzynkę i jest:) Mail od Transfercar z info: “Your relocation request has been accepted”
:)) i za chwilę drugi z oficjalnym potwierdzeniem Britza o zaakceptowaniu relokacji. Yess!Odbiór dwuosobowego kampera 2 listopada z Broome, zdanie 8 listopada w Perth. No dobra, to teraz lot Perth-Broome, ceny nie powalają, 900 zł za osobę (z bagażem), no ale na parę dni przed datą podróży raczej niczego lepszego spodziewać się nie mogę. Pierwszego listopada jesteśmy na Rottnest, to wybieram na drugiego. Kupuję. I wtedy się budzę
;-) A właściwie dobudzam i przyglądam się wnikliwiej temu co ja właściwie zrobiłam. Uświadamiam sobie, że:- przylot do Broome jest o 13:55, a wypożyczalnia Britza czynna jest do 15, w dodatku wcale nie jest na samym lotnisku a kilka km od niego (choć Transfercar oznaczył ją jako Broome Airport), więc najmniejsze opóźnienie może pokrzyżować nasze plany- mamy tylko 7 dni na dotarcie do Perth, a w ten sposób tracimy prawie cały pierwszy, jechać można tylko do zachodu słońca, potem jazda nie jest bezpieczna (zwierzęta na drogach) i nie działa ubezpieczenie- właśnie zapłaciłam 1800 zł za bilety do Broome, którego nawet nie zdążymy zobaczyć, bo natychmiast trzeba ruszać w trasęMoja radość ulotniła się bezpowrotnie ale liczyłam jeszcze na możliwość odkręcenia całej sytuacji, wysłałam na wszelkie możliwe maile wiadomość z pytaniem czy może moglibyśmy odebrać to auto choć dzień później, jednak niestety nie doczekałam się żadnej odpowiedzi. Postanowiłam szukać dalej i w ostateczności anulować tę niefortunną rezerwację, co wiązałoby się jednak z utratą opłaty, którą pośrednik pobrał w ramach zabezpieczenia - 90 AUD (ok. 240 zł), pobrane po zaakceptowaniu relokacji. No trudno, cóż zrobić. Ale póki co żadna nowa oferta na trasę z Broome się nie pojawiała i radość ze zbliżającego wyjazdu zatruła mi wizja opóźnień Virgin Airlines, odbiór auta prawie tuż przed zmrokiem, a gdzie tu jeszcze jakieś zakupy na drogę, nie mówiąc już o pozwiedzaniu okolicy
:( A potem pędzenia przed siebie by zdążyć na czas do Perth, bo jak nie dotrzemy do 8 listopada, to musimy liczyć się z karą - 150 AUD jeśli nie dotrzemy ostatniego dnia do 15:00, a 1000 jeśli będzie to po 16:00 lub później. A trasa, którą mieliśmy pokonać to około 2800 km, niemało jak się chce jeszcze coś zobaczyć, a nie być tylko kierowcą Britza, w dodatku bez pensji i za swoje paliwo
;-) No to sobie załatwiłam chillout i odpoczynek w Australii
;-) Nie wiedząc co nas tam ostatecznie czeka i czy nie będziemy musieli wracać z tego Broome np. na stopa, postanowiliśmy odświeżyć trochę nasz ekwipunek turystyczny i ostatecznie do Australii wybraliśmy się z ogromnymi (jak na dzieci tanich linii i bagaży podręcznych) plecakami, namiotem szybkorozkładalnym, pompowanymi materacami, a także płetwami, maskami i całą resztą “normalnego” bagażu. Trochę koszmar
;-) Plecaki ważyły 13 i 15 kg (plus podręczny) – zdecydowanie nie mój styl pakowania.Zbliżał się dzień wylotu.
tropikey
5 stycznia 2025 12:08
Odpowiedz
Napięcie rośnie
:)Z niecierpliwością czekam na wyjaśnienie: "zdążą, czy nie?". Tak, czy inaczej wyczuwam tu bogate źródło inspiracji na kolejny wyjazd
:)
mania-turowska
12 stycznia 2025 23:08
Odpowiedz
To jest jak dziennik pokładowy jakiegoś Cooka czy Amundsena!!!
:o I wiecie co? Jeśli ktoś z Was wybiera się do Australii, to może zaufać Ancynie w 200%. Wiem, bo to moja osobista siostra. Jak ona coś zaplanuje, to nawet "bieg wydarzeń" (nieoczekiwane zwroty akcji, które też przecież lubimy w podróżach) się nie przeciśnie! Ale akurat pośród interioru lepiej, by nic się nie popsuło. Jeszcze nie wiem jak, ale w końcu odwiedzę Land Down Under. Byłoby głupio przeżyć życie i nie zobaczyć ani jednej kuoki.
bbartekk2
19 stycznia 2025 12:08
Odpowiedz
-- 19 Sty 2025 11:24 -- Świetnie się czyta i ogląda zdjęcia szczególnie że byliśmy na zachodzie Australii w listopadzie 2024. Niestety nie udało się z relokacją, natomiast może następnym razem. -- 19 Sty 2025 11:35 -- Świetnie się czyta i ogląda zdjęcia szczególnie że byliśmy na zachodzie Australii w listopadzie 2024. Niestety nie udało się z relokacją, natomiast może następnym razem.
ancyna
19 stycznia 2025 17:08
Odpowiedz
@bbartekk2 Może się gdzieś minęliśmy:)Dzięki za komentarz, motywujące. To również do @tropikey
:)Siadam do kolejnego odcinka, choć już wena juz gdzieś w kolejnych podróżach
;-) Ale nie chcę by szczegóły tej podróży zaginęły gdzieś w odmętach mojej pamięci.
agagy
25 stycznia 2025 23:08
Odpowiedz
Oszczędnie dozujesz odcinki, a tak fajnie piszesz. Super podróż.
ancyna
28 stycznia 2025 12:08
Odpowiedz
@AgaGy Powiem Ci, że to ciężka praca z tymi relacjami, nie wiem czy jeszcze się kiedyś zdecyduję
;-) Ale dzięki za miłe słowo.
klapio
8 lutego 2025 17:08
Odpowiedz
Skończyłem czytać, super relacja
:) Ale narobiłaś ochoty na Australię!
:)
ancyna
8 lutego 2025 23:08
Odpowiedz
@klapio Ja już mam ochotę wracać, ma to COŚ
:) Dzięki za przeczytanie i miłe słowo.
Spacerujemy po głównej ulicy, oglądamy piękne budynki z XIX wieku, podziwiamy cudne fioletowe jakarandy. Pełno ich tu.
W York jemy ostatnią wariację na temat fish&chips, tym razem z pieczonym ananasem i owocami morza. Pyszne, ale przez rok nie chcę widzieć panierowanej ryby ;-)
I szkoda, że dopiero dziś lokalsi częstują nas w miarę skutecznym środkiem na muchy... ;-)
Które to przywitały nas już na lotnisku, wtedy myśleliśmy że to po 22h w drodze ? Gdy jest wietrznie to znikają, przy oceanie jest ich zdecydowanie mniej. Zachowują się zupełnie inaczej niż nasze - raczej nie lecą do jedzenia, tylko do oczu, twarzy. Brzmi strasznie, ale w skali upierdliwości to tak z 5 na 10. Siatki kupione wcześniej w necie załatwiają sprawę, gorzej jak chcesz coś zjeść na powietrzu. Na wschodzie Australii podobno ich mniej.
Ostatnią noc w Australii spędzamy w York Caravan Park https://yorktravellersrest.com.au/, koszt całe 15 AUD pax.
I gdy już odruchowo wybieram lewą stronę chodnika i wymieniam się ze wszystkimi żelaznym "no worries"...czas wracać.
Jeszcze rzut okiem na Perth...a właściwie na Ogrod Botaniczny
Tym razem przyjemne 22 stopnie i bezmusznie, odwiedzamy jeszcze baobaba, który... przebył podobną trasę do naszej. Gija Jumulu, bo tak nazywa się to drzewo, został przesadzony do Ogrodu Botanicznego w Perth w 2008 roku. Ma około 750 lat i pochodzi z regionu East Kimberley, oddalonego o ponad 3200 km. Jego podróż była jedną z najdłuższych lądowych relokacji drzewa w historii. Powód? Budowa nowego mostu, która groziła zniszczeniem baobabu. Społeczność Gija – rdzenni mieszkańcy tego obszaru – postanowiła podarować go ludziom z południa, by mógł przetrwać.
Teraz, patrząc na to potężne drzewo, które zakorzeniło się w nowym miejscu, trudno nie dostrzec pewnej symboliki. My też właśnie kończymy podróż, trochę zmęczeni, ale bogatsi o nowe doświadczenia. Chociaż nasze 3400 km w kamperze wydawało się momentami szalone, to przy tym baobabie wygląda jak krótki wypad za miasto ;-)
Fikus też niczego sobie:)
Wpadamy jeszcze do ich Hungry Jacka
i jedziemy na lotnisko. Lot dopiero o 2:25, jest po 19, ale sił już brak. Na lotnisku spisuję sobie kilka luźnych spostrzeżeń.
"Australia- tu wszystko chce cię zabić". Nie wierzyłam, z natury jestem optymistką. Czułam się bezpiecznie. Pająki? W Broome 1, na darmowym placu kampingowym dwa, w okolicach Wave Rock sporo. Ale zaręczam, że zajmują się grzecznie swoimi sprawami i nie rzucają do gardeł. Węże? Pewnie gdzieś są, nie lekceważyłam, kupiłam nawet letnie buty za kostkę, ale nie spotkaliśmy żadnego i wszędzie chodziłam w sandałach. Ok, nosiłabym gdybyśmy pojechali w głęboki outback, gdzie wyspy cywilizacji dzielą setki km i gdzie ukąszenie mogłoby skończyć się tragicznie. Meduz, krokodyli i psów dingo również nie napotkaliśmy. Jedyny bezdomny, który mnie zaczepił...chciał rozmawiać o polityce. Generalnie to większość ludzi jest tu słonecznie uśmiechnięta, choć oczywiście może być to tylko fasada, nie wiem, zbyt wiele z nimi nie pogadałam. Była to piękna choć wyczerpująca podróż. Z wspólnie planowanej na bogato oblotówki nic nie wyszło. W sumie to miałam tylko zarys planu, sporo chaosu, trochę szczęścia i odrobinę też pecha. Ale Australia Zachodnia ma naprawdę wiele do zaoferowania:) Podsumowując, miała to być wyprawa do Ningaloo Reef, a tymczasem najbardziej zachwyciło mnie coś zupełnie innego –okolice Broome i Wave Rock. Plan to jedno, ale to, co zapada w pamięć, to często rzeczy nieoczekiwane – przypadkowe spotkania, zmiany trasy, miejsca, które odkrywamy mimochodem. Bo czasem to droga okazuje się celem. I choć jechaliśmy z określonym planem, to właśnie spontaniczne decyzje i chwile zatrzymania sprawiły, że ta podróż była wyjątkowa. Australijskie „no worries” udziela się szybciej, niż można by się spodziewać – uczysz się zwalniać, akceptować, cieszyć się tym, co tu i teraz. I dać się porywać Biegowi Wydarzeń:)
I tak sobie luźno stukajac... nie przewidywałam tego co się jeszcze miało wydarzyć…No bo przecież teraz to już tylko będą nas karmić i wieźć do domu…. taaa.
Problem zaczął się już przy próbie odprawy online. Nie dało się. Ale i na lotnisku nie możemy odprawić do Warszawy, bilet nie jest widziany jako przesiadkowy. Obsługa check-inu odsyła nas do punktu trudnych przypadków, ale i tam czujemy się pozostawieni sami, praktycznie bez pomocy. Malaysia Airlines widzi tylko bilet do Kuala Lumpur i tam może nadać bagaż. No ale jak?? My tam mamy wąską przesiadkę, jak mamy ogarnąć odbiór, nadanie, dwie odprawy paszportowe, kontrolę bezpieczeństwa itd?? Po nr biletu dochodzą do tego, że faktycznie lecimy do Warszawy, ale nadal twierdzą, że bilet nie jest połączony.
- Musicie dzwonić do Turkish Airlines, to międzynarodowe połączenie, my nie mamy roamingu.
No hit ;-) No worries jakoś nagle zaniknęło i pojawiło się nie mamy pani płaszcza... ;-)
Mimo tego, że to przecież codeshare, to widać, że nie mają żadnej procedury na taką sytuację. Tym bardziej, że istnieje australijski nr do Turka i tam też dzwonimy.
A Turkish na to…
- Z biletami wszystko w porządku, o co kaman? No ale jesli jest jednak problem to ja eskaluję do managera i najpóźniej jutro otrzymacie maila.
Że co?? Heloł, nam się check-in za pół godziny zamyka!
Tymczasem Malaysia zmienia strategię i stwierdza… że w takim wypadku oni nas nie mogą wpuścić na pokład … A także, że nie da nam potwierdzenia na piśmie o odmowie wpuszczenia. Dlaczego? Bo nie!
Na szczęście mam pod palcem pół pewnego forum i dzięki wsparciu nie zostajemy na tym końcu świata… Karty pokładowe do Kuala Lumpur drukują nam na 5 minut przed zamknięciem check-inu, a reszta podróży to już seria lotniskowych sprintów… W KUL udaje nam się wreszcie nadać bagaż do Wawy, ale i w Stambule jest tak krótka przesiadka, że Turek musi przysłać po pasażerów typa, który zarządza bieg przełajowy przez skróty i dziwne zakamarki tego ogromnego lotniska. Na last callu wchodzimy do samolotu do Warszawy i tak kończy się ta wyprawa. Złorzeczę na obydwie linie przez parę dni… ale potem to już się tylko cieszę… Że ostatecznie wszystko się udało:)
Do zobaczenia Australio:)
https://www.youtube.com/watch?v=RNpNrD4qho4