W końcu trzeba było wracać po bagaż i na przystanku zaraz koło dworca kolejowego złapać autobus na lotnisko. Budynek dworca kolejowego:
Jeśli chodzi o samo lotnisko w Wellington to chyba jest on szczególnie interesujące dla fanów Tolkiena. Ja akurat do nich się nie zaliczam, ale takie dekoracje na lotnisku bardzo mi się podobały:
A320 Air New Zealand z perspektywy A320 Jetstara:
Podczas wznoszenia zrobiliśmy kółko, dzięki czemu fajnie było widać miasto:
Lot do Christchurch bez przygód, lądowanie gdy już zaczynało się lekko ściemniać:
Nocleg, już ostatni w Nowej Zelandii, miałem znowu w YMCA Christchurch Hostel. Jeszcze trochę pokręciłem się po mieście, porządnie spakowałem. Tylko czemu nie mogłem się odprawić online?
CDNBardzo, ale to bardzo nie chciało mi się wstawać. I nie chodziło o porę, że za wczesna, ale o to że to był ostatni poranek w Nowej Zelandii. Poprzedniego wieczoru w żartach postraszyłem trochę rodzinę, że tak mi się tam podoba, że chyba zostanę. Żebym przypadkiem tak nie zrobił, telefon-budzik z Polski i jeszcze na wszelki wypadek smsy, że mam wracać. Wcześniej planowałem wstać wcześnie rano i pojechać do New Brighton obejrzeć wschód Słońca nad Pacyfikiem. Jednak ze względu na wagę bagażu i fakt, że byłaby to w zasadzie gonitwa, dałem sobie spokój. Po wymeldowaniu z hostelu spacer do centrum, podczas którego wysłałem ostatnie karki z pozdrowieniami, bo jakoś tak zawsze brakowało mi czasu, a potem na przystanek i prosto na lotnisko. Jak wspominałem, nie mogłem się odprawić online, ale w automacie na lotnisku udało się bez najmniejszego problemu. Po zdaniu bagażu, z plikiem czterech kart pokładowych, miałem jeszcze czas na małe zakupy, żeby wydać ostatnie dolary, a nawet trochę się wynudzić.
Pierwszy, tak samo zresztą jak kolejne, z serii lotów bez żadnych problemów. Ostatnie spojrzenie na Alpy Południowe:
Charakterystyczne, nowozelandzkie "żywopłoty":
Pas startowy lotniska AKL znajduje się na sztucznym nasypie otoczonym przez wody Zatoki Manukau:
A podczas taxiingu za oknem m. in. singapurski B747 cargo:
Na AKL tradycyjny spacer z terminalu krajowego na międzynarodowy. Niektóre informacje po chińsku, czyli w języku najliczniejszej tam mniejszości:
Na lotnisku spokój jest pilnowany przez takich strażników:
Znajduje się tam także Percival Gull Six należący do Jean Batten, jednej z najsłynniejszych nowozelandzkich kobiet-pilotów, której imię nosi terminal międzynarodowy:
Już na pokładzie B777 do BKK, a za oknem ponownie straszy "duch Australii":
Lot to Bangkoku miał zdecydowanie mniejsze obłożenie niż w drugą stronę. Załoga sugerowała przesiadanie się na wolne miejsca. Kiwi, którzy siedzieli koło mnie, także dostali taką propozycję ale tak długo się zastanawiali, że w końcu ktoś ich ubiegł. Ja natomiast chciałem jeszcze uchwycić Nową Zelandię z góry, ale wkrótce po starcie wlecieliśmy w chmury i z planów nici. Tym sposobem ostatnie zdjęcie jakie mam z Nowej Zelandii to pożegnalne ujęcie lotniska w Auckland:
Thai ponownie nieźle karmiły i polewały. Już nie pamiętam dokładnie czym, ale całkiem smacznym. W pamięci utkwił mi tylko jeden szczegół - piwo Asahi, którego akurat, będąc w Japonii, nie spróbowałem. Jak widać co się odwlecze, to nie uciecze.
Gdzieś nad Australią:
Lądowanie na BKK już po zmroku, odlot do VIE koło północy, więc zdjęć brak. Po wylądowaniu wysiadka do autobusu. Dzięki temu można było poczuć różnicę między klimatem Nowej Zelandii i Tajlandii. Chyba ten pierwszy bardziej mi odpowiadał. Lot do Wiednia tym samym samolotem co w tę stronę. Jak preferuję siedzenie koło okna, to tym razem trafiłem na przejście. Para, która koło mnie siedziała, przeprowadziła się na jedną z niewielu wolnych trójek, więc nawet pomyślałem sobie, że będę mógł się w trochę lepszych warunkach przespać. Niestety nic z tego. Jak tylko miejsca się zwolniły stewart wskazał je parze, która siedziała przed wyjściem awaryjnym. Tak więc z wygodnej drzemki nici, ale dzięki IFE lot nawet w miarę szybko zleciał. W Wiedniu krótka przesiadka, a potem szybko do Pragi.
Jak już wspominałem na samym początku, nie miałem w ogóle zaplanowanego powrotu ze stolicy Czech. Po szybkim sprawdzeniu zdecydowałem się na pociąg. Złapałem więc autobus do Praha Hlavní Nádraží:
Mimo zaledwie kilkunastu minut zapasu udało mi się kupić bilet do Czeskiego Cieszyna przez Ostrawę i tym sposobem czeskim Pendolino jechałem przed polskim. Duży plus dla kolei czeskich za WiFi i aktualizowaną na bieżąco informację o realizacji rozkładu. A możliwość podglądu trasy z kamery na lokomotywie to też niezły bajer. Mały minus natomiast za opóźnienie. Mimo tego udało mi się jednak przesiąść w Ostrawie na osobówkę, którą planowałem złapać. W Czeskim Cieszynie spacer na polską stronę. Potem bus do Katowic, gdzie zakończyłem podróż.
Po całej wyprawie czuję zdecydowanie niedosyt. Po prostu była ona zdecydowanie za krótka. Mimo to wiem czego, mam nadzieję, spodziewać się następnym razem w Nowej Zelandii.
I to by było na tyle. Jeśli ktoś dotrwał do tego miejsca, to dziękuję mu za czas poświęcony na czytanie tej relacji.
Tam są trzy liny - główna, której zadaniem jest wyhamowanie śmiałka w odpowiednim momencie i dwie boczne, które faktycznie służą jako prowadnice i "naprowadzają na cel". Czy jest to bungee? Chyba nie, bo ta główna lina nie umożwliwia "lotu w górę" i nie jest, z tego co wiem, elastyczna. To tylko takie moje obserwacje - nie próbowałem.
Tylko pozazdrościć. Gratuluje odwagi w podjęciu decyzji o locie. Jak pamiętam po ukazaniu newsa wszyscy odradzali podróż w tym okresie. Ten kierunek jest u mnie wysoko na liście i dzięki takim relacjom widzę , że marzenia można spełniać. Pozzdrawiam
:)
:)
W końcu trzeba było wracać po bagaż i na przystanku zaraz koło dworca kolejowego złapać autobus na lotnisko. Budynek dworca kolejowego:
Jeśli chodzi o samo lotnisko w Wellington to chyba jest on szczególnie interesujące dla fanów Tolkiena. Ja akurat do nich się nie zaliczam, ale takie dekoracje na lotnisku bardzo mi się podobały:
A320 Air New Zealand z perspektywy A320 Jetstara:
Podczas wznoszenia zrobiliśmy kółko, dzięki czemu fajnie było widać miasto:
Lot do Christchurch bez przygód, lądowanie gdy już zaczynało się lekko ściemniać:
Nocleg, już ostatni w Nowej Zelandii, miałem znowu w YMCA Christchurch Hostel. Jeszcze trochę pokręciłem się po mieście, porządnie spakowałem. Tylko czemu nie mogłem się odprawić online?
CDNBardzo, ale to bardzo nie chciało mi się wstawać. I nie chodziło o porę, że za wczesna, ale o to że to był ostatni poranek w Nowej Zelandii. Poprzedniego wieczoru w żartach postraszyłem trochę rodzinę, że tak mi się tam podoba, że chyba zostanę. Żebym przypadkiem tak nie zrobił, telefon-budzik z Polski i jeszcze na wszelki wypadek smsy, że mam wracać. Wcześniej planowałem wstać wcześnie rano i pojechać do New Brighton obejrzeć wschód Słońca nad Pacyfikiem. Jednak ze względu na wagę bagażu i fakt, że byłaby to w zasadzie gonitwa, dałem sobie spokój. Po wymeldowaniu z hostelu spacer do centrum, podczas którego wysłałem ostatnie karki z pozdrowieniami, bo jakoś tak zawsze brakowało mi czasu, a potem na przystanek i prosto na lotnisko. Jak wspominałem, nie mogłem się odprawić online, ale w automacie na lotnisku udało się bez najmniejszego problemu. Po zdaniu bagażu, z plikiem czterech kart pokładowych, miałem jeszcze czas na małe zakupy, żeby wydać ostatnie dolary, a nawet trochę się wynudzić.
Pierwszy, tak samo zresztą jak kolejne, z serii lotów bez żadnych problemów. Ostatnie spojrzenie na Alpy Południowe:
Charakterystyczne, nowozelandzkie "żywopłoty":
Pas startowy lotniska AKL znajduje się na sztucznym nasypie otoczonym przez wody Zatoki Manukau:
A podczas taxiingu za oknem m. in. singapurski B747 cargo:
Na AKL tradycyjny spacer z terminalu krajowego na międzynarodowy. Niektóre informacje po chińsku, czyli w języku najliczniejszej tam mniejszości:
Na lotnisku spokój jest pilnowany przez takich strażników:
Znajduje się tam także Percival Gull Six należący do Jean Batten, jednej z najsłynniejszych nowozelandzkich kobiet-pilotów, której imię nosi terminal międzynarodowy:
Już na pokładzie B777 do BKK, a za oknem ponownie straszy "duch Australii":
Lot to Bangkoku miał zdecydowanie mniejsze obłożenie niż w drugą stronę. Załoga sugerowała przesiadanie się na wolne miejsca. Kiwi, którzy siedzieli koło mnie, także dostali taką propozycję ale tak długo się zastanawiali, że w końcu ktoś ich ubiegł. Ja natomiast chciałem jeszcze uchwycić Nową Zelandię z góry, ale wkrótce po starcie wlecieliśmy w chmury i z planów nici. Tym sposobem ostatnie zdjęcie jakie mam z Nowej Zelandii to pożegnalne ujęcie lotniska w Auckland:
Thai ponownie nieźle karmiły i polewały. Już nie pamiętam dokładnie czym, ale całkiem smacznym. W pamięci utkwił mi tylko jeden szczegół - piwo Asahi, którego akurat, będąc w Japonii, nie spróbowałem. Jak widać co się odwlecze, to nie uciecze.
Gdzieś nad Australią:
Lądowanie na BKK już po zmroku, odlot do VIE koło północy, więc zdjęć brak. Po wylądowaniu wysiadka do autobusu. Dzięki temu można było poczuć różnicę między klimatem Nowej Zelandii i Tajlandii. Chyba ten pierwszy bardziej mi odpowiadał. Lot do Wiednia tym samym samolotem co w tę stronę. Jak preferuję siedzenie koło okna, to tym razem trafiłem na przejście. Para, która koło mnie siedziała, przeprowadziła się na jedną z niewielu wolnych trójek, więc nawet pomyślałem sobie, że będę mógł się w trochę lepszych warunkach przespać. Niestety nic z tego. Jak tylko miejsca się zwolniły stewart wskazał je parze, która siedziała przed wyjściem awaryjnym. Tak więc z wygodnej drzemki nici, ale dzięki IFE lot nawet w miarę szybko zleciał. W Wiedniu krótka przesiadka, a potem szybko do Pragi.
Jak już wspominałem na samym początku, nie miałem w ogóle zaplanowanego powrotu ze stolicy Czech. Po szybkim sprawdzeniu zdecydowałem się na pociąg. Złapałem więc autobus do Praha Hlavní Nádraží:
Mimo zaledwie kilkunastu minut zapasu udało mi się kupić bilet do Czeskiego Cieszyna przez Ostrawę i tym sposobem czeskim Pendolino jechałem przed polskim. Duży plus dla kolei czeskich za WiFi i aktualizowaną na bieżąco informację o realizacji rozkładu. A możliwość podglądu trasy z kamery na lokomotywie to też niezły bajer. Mały minus natomiast za opóźnienie. Mimo tego udało mi się jednak przesiąść w Ostrawie na osobówkę, którą planowałem złapać. W Czeskim Cieszynie spacer na polską stronę. Potem bus do Katowic, gdzie zakończyłem podróż.
Po całej wyprawie czuję zdecydowanie niedosyt. Po prostu była ona zdecydowanie za krótka. Mimo to wiem czego, mam nadzieję, spodziewać się następnym razem w Nowej Zelandii.
I to by było na tyle. Jeśli ktoś dotrwał do tego miejsca, to dziękuję mu za czas poświęcony na czytanie tej relacji.
CDNN